PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=733795}

Mr. Robot

8,1 104 720
ocen
8,1 10 1 104720
7,3 20
ocen krytyków
Mr. Robot
powrót do forum serialu Mr. Robot

tl;dr 7/10, poprawny z wieloma wadami i zdecydowanie najbardziej przehypowany serial 2015

Jestem niemal pewien, że spośród trzech osób – żałosnego śmieszka, nudziarza i pana idealnego, który jest tak perfekcyjny, że nie ma się do czego przyczepić, najprędzej dalibyście w mordę temu trzeciemu. Gdyby ten serial był człowiekiem, to właśnie tym ostatnim. Jest świetny, trudno wygarnąć mu jakieś większe błędy, ale to wszystko jest właśnie jakieś takie... ubogie.

Trzeba mieć naprawdę wiele samozaparcia, żeby zjechać tę produkcję z góry na dół, bo zwyczajnie nie ma za co. Mr. Robot jest dopracowany w każdym calu. Zdjęcia są staranne, muzyka (ta stworzona na potrzeby serialu) należycie buduje klimat, a fabuła oraz hacking są odpowiednio dopieszczone szczegółami. Co do tego drugiego nie jestem do końca pewien, ale ufam opiniom mądrzejszych ode mnie. Wszystko jest idealnie poprawne... i to jest największa wada tego serialu.

O Amerykanach można powiedzieć wiele, na przykład to, że w ich krwi jest więcej cholesterolu niż osocza, ale jedno trzeba im oddać: wiedzą jak robić seriale. I chociaż ich machina przemysłowa w tworzeniu hiciorów bywa diabelnie skuteczna, to jednak mam wrażenie, że stosowana przez nich metoda bardziej przypomina pieczołowite gotowanie zupy, która wszystkim będzie smakować aniżeli faktyczny żywiołowy proces tworzenia „czegoś”. Zabijcie mnie, ale pomimo świetności tego serialu nie mogę przestać go postrzegać jako zbioru starannie odmierzonych składników. To wypośrodkowanie absolutnie każdej rzeczy i przypodobanie się każdemu widzowi sprawia ból.

Mimo to Mr. Robot ma sporo pozytywnych cech, a jedną z nich jest tematyka. Społeczeństwo hackerskie i wszystko co z hackingiem związane to znakomita i niewykorzystana do tej pory nisza. Do annałów przeszedł już zwrot „emacsem przez sandmail” z polskiego „Hakera” i stał się pewnym symbolem tego jak w przemyśle filmowym wykorzystywany jest hacking. Zawsze tylko jako środek do zobrazowania kiepskich i przeciętnych thrillerowych fabuł, nigdy jako centralny element historii. Zaskakujące, że do tej pory nikt nie kwapił się do zmiany tego stanu rzeczy.

Do strony technicznej trudno mi wysnuć jakiekolwiek zarzuty, przynajmniej jako laik – wszystkie procesy wyglądają w miarę realnie i poważnie, bo sami twórcy konsultowali te elementy z mądrzejszymi od siebie. Na dodatek wszystko to się łączy z modnym i współczesnym tematem „chciwych i krwiożerczych korporacji”, które od scenarzystów ustami oraz palcami bohaterów raz po raz zbierają bęcki. I tutaj mam pierwszy zgrzyt, bo całe to „tło społeczne” zostało nakreślone bardzo prosto i pobieżnie. Czerń i biel. A przecież aż się prosi o dylematy moralne, jakiś szerszy komentarz czy po prostu pokazanie wielu odcieni szarości. W Mr. Robot żadnej z tych rzeczy nie uświadczymy, bohaterowie są pewni swego: rozwalimy system finansowy, ludziom skasują się wszystkie ich długi i będzie bajkowo. Nie oczekiwałem rzecz jasna dyskursu filozoficznego (chociaż to by było coś), ale chociaż jakichś „trudnych decyzji” gdzie żadne rozwiązanie nie jest idealne, co przecież jest podstawową filmową zasadą dramaturgiczną. Brytyjski „Humans” (również z 2015) pod tym względem wypadł o niebo lepiej zadając pytania typu gdzie zaczyna się robot a kończy człowiek czy jak może wyglądać życie w świecie gdzie za większość dziedzin odpowiada sztuczna inteligencja.

Nie bez powodu przywołałem najnowszy owoc brytyjskiej telewizji, bo zaczynam odnosić wrażenie, że ostatnio to właśnie wyspiarze robią ciekawsze seriale. Bardziej po bandzie jak chociażby „Utopia” i te komiksowe, jaskrawe kadry, czy Sherlock z tymi wszystkimi malutkimi wizualnymi wstawkami obrazującymi tok myślowy głównego bohatera. No i oczywiście magnetyczny Black Mirror z wciągającą fabułą mimo braku większych twistów i grozą wylewającą się z ekranu bez ani jednej kropli krwi i ani jednego potwora.

W Mr. Robot fabuła skonstruowana jest trochę mechanicznie, jak produkty z taśmy fabrycznej. Optymalne tempo, optymalna liczba postaci, poprawne zazębianie się wątków wszystkich bohaterów – to wszystko jak ze schematu czy wyliczenia matematycznego pod tytułem „Jak dostosować dramaturgię, żeby serial spodobał się jak największej ilości widzów”. Wszystko jest poprawne i bezbłędne. Wręcz „sterylne”. Nie wiem jak wy, ale ja lubię jak coś odstaje mocno od kanonu. Czy to przegadane (w ciekawy sposób!) sceny, czy zwroty akcji w jak najmniej odpowiednich momentach. W tym przypadku nawet ten jeden czy dwa „megatwisty” przyjąłem z kamienną twarzą. Same w sobie nie były aż takie oczywiste, ale jeśli chodzi o miejsce w fabule już tak.

Serial poszedł według schematu: nakreślenie bohaterów → o fajnie wchodzę w to → a nie jednak nie → a nie jednak tak → trochę akcji → kłody pod nogi → coś się nie udało → bam zwrot akcji → trochę akcji i zakończenie. W międzyczasie drugoplanowi bohaterowie mają swoje własne problemy, które czasem łączą się z głównym motywem. Nic co by odchodziło od ogólnie przyjętej normy. Zero mylnych tropów, postaci których obecność ma na celu jedynie zmylenie widza odnośnie ich ważności czy tego typu zabiegów. Rzecz jasna ten schemat sprawdza się w praktyce całkiem nieźle o ile w trakcie oglądania o nim zapominamy. Gorzej jeżeli ta „złota formuła” siedzi nam ciągle w głowie – wtedy wstęp do fabuły może się wydać odrobinę przydługi, bo od razu po każdym bohaterze widać czy zagości na dłużej czy tylko na jeden odcinek. Dla przykładu na pierwszy rzut oka widać, że tytułowy Mr. Robot (Christian Slater) jest ważną postacią i odrobinę bezsensowne są rozterki protagonisty odnośnie kontynuowania tej specyficznej znajomości.

Pewnie to tylko moje narzekanie, bo serial został przez widzów przyjęty bardzo ciepło (98% na Rottentomatoes), ale to idealne zazębianie się każdego wątku i akcji trochę razi. Wszystkie puzzle pasują do siebie idealnie i można na to spojrzeć dwojako: niektórzy docenią perfekcyjnie utkaną intrygę, inni będą w tym widzieć tylko przewidywalność i brak naturalności. Nie muszę dodawać, że jestem w tej drugiej grupie? Na moje szczęście nie należę do tych widzów, którzy w trakcie seansu jednocześnie wszystko analizują. Dałem się porwać kolejnym odcinkom i było to naprawdę całkiem pozytywne doświadczenie.

Oprócz zbyt „matematycznych” zwrotów akcji historia Elliota Andersona (Rami Malek) cierpi też na inną bolączkę, a jest nią pewna wtórność. Mocno odczuwalny jest brak pomysłowych elementów, takich wyróżników, które trafiają się w innych amerykańskich produkcjach. W House of Cards mamy monologi Franka Underwooda i chociaż zburzenie czwartej ściany nie jest wielkim odkryciem, to w HoC zostało to zaadaptowane w sposób idealny. Breaking Bad miał bardzo nietypowy „ekranowy upływ czasu” (przełamanie zasady jedna seria = jeden rok, w tym przypadku 6 serii = 2 lata życia Waltera White'a), co pozwalało widzom odczuć tykający zegar i zaciskającą się pętlę na szyi pana White'a. W Mr. Robot są co prawda monologi Elliota do wymyślonego przyjaciela w jego głowie, ale to już nie robi takiego wrażenia jakie by mogło jeszcze kilka lat temu. Problemy psychiczne głównego bohatera nie są również filmowym novum – wiele elementów wyraźnie inspirowane jest Fight Clubem czy Mechanikiem. Pewnego rodzaju „schizofreniczność”, zagubienie i niepewność co jest prawdą a co fikcją również nie robi takiego wrażenia jakie by mogło. Rozumiem, że przedobrzenie w tym przypadku mogłoby dać niezrozumiałą i pseudointelektualną papkę, ale ta atmosfera myślowego chaosu mogłaby być zdecydowanie bardziej odczuwalna. Jeżeli rozłożyć to wszystko na czynniki pierwsze, można dojść do wniosku, że jedyne co wyróżnia ten serial to temat hackingu. Tylko tyle. Reszta to wybór bezpiecznych rozwiązań i niewykorzystane szanse.

Taka jednoznaczna negatywna krytyka byłaby jednak krzywdząca, bo wszędzie naprawdę widać jakość, przez duże jot. Dobre wrażenie pozostawiają sobie lekko mroczne i często klaustrofobiczne kadry. Dodatkowo to wszystko jest wzmocnione przez niepokojącą drone'owo-dark ambientową muzykę. Standardem w przypadku produkcji z USA jest doskonała scenografia. Nie ma tandety, wszystkie wnętrza są wyraziste i zapadające w pamięć. Wystarczy wspomnieć tu o surowym i niedbałym mieszkaniu głównego bohatera, osiedlu po którym lepiej jest chodzić w zbroi rodem z World of Warcraft czy hakerskiej kwaterze w zapomnianym pustostanie.

To co twórcom, a przede wszystkim Rami Malekowi wyszło doskonale to postać Elliota Andersona. Samotnik z fobią społeczną nie jest sam w sobie oryginalny, ale jego poszczególne cechy i znakomite odtworzenie tej roli sprawiają, że na ekranie faktycznie oglądamy kolesia z krwi i kości, a nie tylko człowieka udającego kukłę. Jakkolwiek idiotycznie to zabrzmi, ale jego twarz w tym serialu jest naprawdę dziwna. Porucznik Jaszczur z filmików „Hitler w poszukiwaniu electro” doczekał się godnej konkurencji. Nie wiem czy to dzięki charakteryzatorom czy genialna mimika Ramiego Malka, ale efekt końcowy jest miażdżący. Co do reszty ekipy to trudno mieć jakieś poważniejsze zarzuty, niektóre postacie mogą irytować, pewnie można się czepiać aktorstwa, ale to tylko detale nie wpływające znacząco na odbiór całości.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Mr. Robot to najbardziej przehypowany serial tego roku. Nie żebym był jakimś wybrednym pudlem, który zamiast wpierniczyć hamburgera woli czytać Prousta, a kino Tarkowskiego czy Bergmana przedkłada nad kufel piwa, ale tak naprawdę dostajemy tutaj bardzo mało nowych rzeczy. Odbiór krytyki sugerowałby kolejną rewolucyjną produkcję na miarę Twin Peaks, Sopranos czy Breaking Bad, a tymczasem do wyżej wymienionych Mr. Robot nie ma nawet startu. To tylko albo aż solidne rzemiosło. Rzemiosło, które bardzo doceniam, bo taka sprawność realizacyjna to nie jest standard. Szkoda tylko, że pod tą efektowną warstwą nic innego się nie kryje. Niewiele głębszych myśli, niewiele refleksji, większość elementów jest zwyczajnie wtórna. Pewnie geek znajdzie więcej ukrytych smaczków niż ja, ale nadal wydaje mi się, że będzie ich o wiele mniej niż chociażby w The Knick, które tak obfituje w mrugnięcia do widza, że u normalnego człowieka byłoby to uznane za poważny tik nerwowy i dostałby skierowanie na obserwację.

Pacjent jednak nie zmarł, Pan Robot to solidne 7/10, a finał daje nadzieję na coś lepszego w drugiej serii. Potencjał jest spory i dobre poprowadzenie historii może sprawić, że większość mojego tekstu nada się jedynie na śmietnik. Jeżeli twórcy nie będą dodawać kolejnych bohaterów i na siłę tworzyć nowych wątków, a zamiast tego rozbudują to co jest teraz, wzbogacając to o tło społeczne, powinniśmy otrzymać rewelacyjny kawałek sztuki filmowej. Moją największą obawą jest pójście dalej za schematem i wprowadzenie nowych przeciwników (czy jak kto woli villainów), z którymi główny bohater będzie podejmował heroiczną walkę. Póki co Mr. Robot jest „panem idealnym”, który frustruje swoje otoczenie, ale wierzę, że ta skorupa nie jest pusta w środku.

ocenił(a) serial na 6
yesiu

Caly Twoj tekst mozna podsumowac w ten sposob - Mr.Robot jest jak seks w prezerwatywie, niby to seks, niby sie dzieje, ale caly czas masz swiadomosc ze cos cie ogranicza.
W tym przypadku zlowrogim kondomem jest impotencja tworcow, ktorzy zapomnieli dodac chociazby jednego oryginalnego elementu do swojej historii, przez co wlasciwie trudno nazwac ja "ich historia", bo wszystko juz gdzies bylo, tylko zrobione mniej anemicznie.
Co do oceny to tragedia, kilka tygodni i serial podbil rankingi, a o takich perelkach jak ww Utopia slyszalo w Polsce mniej niz 10 tysiecy ludzi. Dobra reklama sprzeda nawet najwieksze gowno, nie twierdze, ze Robot nim jest, ale nie jest tez serialem z najwyzszej polki.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones