Pięknie bawią się motywami które dobrze znamy z rzeczywistości [ruch anonymous] i kinematografii [fight club]. Czasem nawiązania robią się wręcz nachalne. Oj Elliocie, nasz ty Narratorze... Ale kiedy chwilę po wielkim plot twiście, plot twiście który już widzieliśmy, w tle kolejnej sceny rozbrzmiewa... liryczna, pianinowa wersja "Where's my mind"... wybaczasz scenarzystom wszystko. Bo oni to robią specjalnie. To nie jest kopiowanie pomysłu z braku własnych, to jest świadomie przeniesienie go do aktualnej rzeczywistości. I rozwijanie go, pójście o krok dalej. FC kończy się piękną katastrofą, Mr Robot ze smakiem analizuje co będzie po owej katastrofie, co ona przyniesie, jak wpłynie na rzeczywistość. I robi to z wielu perspektyw. Dlatego ruszam zaraz po drugi i trzeci sezon. Tak bardzo warto:)