Oglądając Paradise PD ma się wrażenie, że ogląda się Brickleberry... i nie ma co się dziwić. W końcu to ci sami twórcy, a nawet usłyszymy głosy tych samych aktorów co w Brickleberry (co prawda nie wszystkich). Fabuła skupia się na grupie policjantów w małym miasteczku, którzy nie do końca odnajdują się w swoich obowiązkach. Postacie tutaj przedstawione może nie są kopiami tych z Brickleberry jednak bardzo szybko można zauważyć, że są podobne. Gina jest szczuplejszym wydaniem Connie. Próbując zaspokoić swoje żądze. Szeryf Randall z swoim charakterem, czynami może kojarzyć się z Woodym. Kevin natomiast w jakimś stopniu przypomina Stevego. I tych podobieństw jest naprawdę dużo. Momentami miałem wrażenie, że oglądam Brickleberry tylko w policyjnym wydaniu. Plusem według mnie może niewielkim ale jednak, wydaje mi się fabuła. Bo pod tym jakże "wyszukanym" humorem takowa się znajduje. Jest ona nakreślona już od pierwszego odcinka... jednak twórcy momentami zapominają o tym i wracają do niej pod koniec. W między czasie dostajemy wyszukane pomysły jak np.: romans z pewną maszyną. Ale nikt chyba oglądając Paradise PD nie skupia się na fabule tylko na żartach, a te ... no cóż . Nie odkryje chyba Ameryki jak napiszę, że taki humor trzeba po prostu lubić. Bo żart o stosunkach, narkotykach, odbycie, wymiotach itp nie każdego będą śmieszyć. Jednak fani Brickleberry z tego typu humoru powinni być usatysfakcjonowani. I to właśnie fanom Brickleberry spodoba się ten serial najbardziej. Osoby drugie mogą kręcić nosami na poziom żartów, języka, postaci itp. Taki rodzaj humoru trzeba po prostu lubić. Na koniec dodam, że jest kilka ciekawych momentami zabawnych komentarzy do sytuacji jakie mają miejsce w Ameryce. Tak więc ... serial polecam ludziom, którzy lubią Brickleberry, ale też tym którzy lubią po prostu głupie ohydne żarty. Innym odradzam :)