Gerda z The Hollow mnie rozwaliła. Najbardziej swoją niekonsekwencją. Oto kobieta, która czci męża, uważa go za szlachetnego a ten ją zdradzał z bliżej nieokreśloną ilością kobiet w przeszłości i dalej ten niecny proceder uskuteczniał. W końcu dowiaduje się o tym i go zabija. Źle jej z tym, ale nie dość źle by przestać ukrywać, że to ona go zabiła. Ba, nie przeszkadza jej, że cały dom podsuwa Poirotowi fałszywe tropy. Po odkryciu prawdy Gerda zabija się. Czemu nie zrobiła tego na początku? Wyobraźcie sobie, że Pirot znajduje zamordowanego i jego żonę z kulą w głowie (samobójstwo). "Ależ to zbyt proste!" - mówi detektyw i zaczyna szukać mordercy pary. A mało tego, że czekała z samobójstwem aż się jej sprawa wyjaśnia to jeszcze motyw z dwoma pistoletami był w swej prostocie genialny itd. Zgubił ją tylko ten szczegół, że zapomniała o kaburze. Ale czy nie sądzicie, że coś się tutaj gryzie? Plan był tak genialny, że Pirot prawie dał się pokonać. Ale jak tak głupia (tak, Gerda była głupia skoro nie wzięła pod uwagę rozwodu) mogła uknuć coś tak sprytnego? Tak przemyślana zbrodnia w afekcie? Przyznam, że było to nie mniej złożone niż niejedno zabójstwo u którego podłoża stały sprawy majątkowe. Ale to nie wszystko. Kiedy już policja nie ma śladu broni i wydaje się, że wszystko się rozejdzie po kościach, starsza pani sugeruje Poirotowi, żeby spłynął bo taki stan zadowala wszystkich domowników. Po co tak się odsłoniła? Liczyła, że Poirot wejdzie w te ich rodzinne konwenanse? Morderstwo w The Hollow, to improwizowany acz genialny plan wcielany w życie przez ludzi, którzy myślą, że są sprytniejsi niż są w rzeczywistości...albo w ogóle nie myślą.
Fakt, inne historie Christie były lepsze. Książka też średnio mi się podobała. Ogólnie to odbiegała od dotychczasowych, mało było kryminału, a za to była bardziej obyczajowa i z opisem psychiki bohaterów- taka rozgrzewka przed powieściami romansowo-obyczajowymi, które Christie też pisała. W książce Gerda czytywała opowiadania kryminalne, które ją zainspirowały do sztuczki z dwoma pistoletami, sama tego nie wymyśliła. Poza tym miała dzieci, więc pewnie nie chciała ich zostawiać. Zresztą w książce nie popełniła samobójstwa, zmarła przez przypadek(?)- chciała otruć Henriettę, ale Poirot zamienił filiżanki, czy coś takiego.
Ponieważ to jeden z moich ulubionych odcinków (klimat, rewelacyjna gra aktorska, pomysł na zbrodnię) pozwolę sobie na odparcie kilku zarzutów :)
a) wyjaśnienie dlaczego się nie przyznała i dlaczego zabiła się potem jest proste - dzieci. Wiedziała, że nikogo w życiu już nie pokocha, ale chciała żyć dla nich (oczywiście, idąc tym tropem można założyć, że nie powinna zabijać męża, ale jak słusznie wspomniano, była to zbrodnia w afekcie). Zabiła się później, ponieważ wiedziała, że zawiśnie tak czy inaczej, a dzięki temu dzieci unikną hańby (nie sądzę, by Poirot podał prasie i wymiarowi sprawiedliwości prawdziwą wersję, ewentualnie poprosiłby ich o dyskrecję). W końcu lepiej mieć matkę samobójczynię (":która nie mogła żyć bez męża" czy coś w tym stylu) niż morderczynię;
b) jeśli chodzi o rozwód - wydaję mi się, że nie do końca zrozumiałeś charakter Gerdy. Nie była silną, odważną wyemancypowaną kobietą, a spokojną, cichą żoną, która całe życie "zainwestowała" w męża. Gerda nie była głupia - ona po prostu w siebie nie wierzyła, potrzebowała trwałego oparcia, którego mąż jej konsekwentnie nie dawał (było mu na rękę, że żona go wielbi, bezwolna i słaba nigdy go nie opuści). Z tego powodu zbudowała sobie urojony ołtarzyk wokół męża - jego zdrada (nie domyślała się poprzednich, albo raczej nie chciała dopuścić czegoś takiego do swojej świadomości) oznaczała zniszczenie jej jako osoby (postrzegała siebie wyłącznie jako matka i żona). Polecam operę "Madama Butterfly" tam schemat jest dość podobny (choć kończy się samobójstwem Cio-Cio San);
c) zbrodnia nie była genialna (choćby i dlatego, że Henrietta ją widziała), po prostu miała trochę szczęścia - Poirot często mówił, że zbrodnie w afekcie, gdzie sprawcy dopisuje szczęście, są często najtrudniejsze do wykrycia;
d) co do odsłonięcia się przez panią domu - tu pełna zgoda. Choć z drugiej strony nie powiedziała Poirotowi nic, czego sam by nie domyślał.
No nic, mam nadzieję, że co nieco wyjaśniłem.
Pozdrawiam ;)
Z tego, co ja zrozumiałam, to Henrietta nie widziała zbrodni, tylko się domyśliła ze słów,a raczej jednego słowa umierającego Johna, że prosi ją o chronienie Gerdy, co dla mnie akurat było i w filmie, i w książce bardzo naciągane( wszystko wywnioskować z jednego słowa, w dodatku ta nagła, dziwna i niezrozumiała dla mnie wspaniałomyślność Johna, dotąd olewał, zdradzał żonę i wciąż ją krytykował, a nagle chce ją ratować, co prawda powinien być w szoku po postrzale, ale ma na tyle przytomności umysłu, żeby myśleć o jej ocaleniu, naturalnym odruchem ofiary jest ratować siebie, ewentualnie jeszcze wskazać sprawcę, a tymczasem John w jakiś cudowny sposób jakby nie ma żalu do żony- sory, ale dla mnie było to słabe. Jedynie charakter Gerdy i jej motyw zbrodni był w miarę zrozumiały, ale już zachowanie Johna nie.
Plusem odcinka może być gra aktorka, muzyka, ale sama fabuła mi się nie podoba.
Wspaniałomyślność Johna była zapewne spowodowana kacem moralnym po burzliwym spotkaniu ze starą miłością i to mogę akurat zrozumieć. Śmierć była dla niego surową ale po części zasłużoną karą. Ale jeśli w książce Gerda próbuje zabić i Henriettę to wydaje mi się mimo wszystko bardziej logiczne niż zabicie siebie. Ale w sumie zbrodnia w afekcie nie ma nic wspólnego logiką, więc myślenie zdroworozsądkowe nie ma wobec tej postaci przyłożenia. Albo ja po prostu nie rozumiem kobiet.
Tak, Gerda chciała zabić Henriettę, mimo że ta usiłowała jej pomóc i zniszczyć ślady, a bez dowodów nic nie można by Gerdzie zrobić. Jednak Gerda bała się, że ktoś będzie znał prawdę i dlatego chciała zabić rzeźbiarkę. Poirot tak to zaaranżował, że Gerda zamiast H. wypiła truciznę.
Co do Johna to wiem, że takie miało być uzasadnienie jego zachowania ( sumienie, kara), tyle, że ja nie kupuję tego. Po prostu dla mnie osobiście było to zbyt naciągane, sztuczne i nieprawdopodobne uzasadnienie, jakby zrobione na siłę. John był wg mnie przynajmniej, skrajnym egotykiem, miał też swoje dobre strony ( był świetnym lekarzem, bardzo oddanym pracy i pacjentom, co było zaznaczone w książce), ale koncepcja kajającej się i żałującej za winy osoby nie pasuje do niego. Wg mnie miał zbyt duże ego i wysokie mniemanie o sobie, żeby widzieć siebie jako złego czy winnego czemuś człowieka. Było to dla mnie mało wiarygodne psychologicznie.
Moim zdaniem ta intryga była cała taka sztuczna, naciągana, aby tylko zaistniała w ogóle fabuła książki ( jak to pojawienie się dawnej miłosci sprzed 20 lat, która nadal na niego leci,aby tylko było więcej podejrzanych). Jak już mówiłam, intryga kryminalna była raczej słaba i drugoplanowa w tej książce, zdecydowanie ważniejszy był rys obyczajowy, psychologiczny postaci.
John po spotkaniu dawnej miłości nie miał w książce kaca moralnego, po prostu odegrał się na Veronice za to, że się rozstali kiedyś( za co ją winił), można powiedzieć, że wyrównał z nią rachunki ( w swoim umyśle przynajmniej) i dzięki temu zyskał spokój ducha, lepsze samopoczucie. Przynajmniej w książce tak było, że poczuł się lepiej ( przestał żałować, że z nią nie jest). A to do kaca moralnego i wyrzutów sumienia mało mi pasuje. :)