Nowa seria już jest i chociaż pierwszy odcinek nie zachwycił, to kolejne trzymają w napięciu i są wciągające.
Nie lubię porównywać Life on Mars z Ashes, bo to tak jakby porównywać Donne z Rose [Wtajemniczeni w DW wiedzą doskonale o co chodzi]. Life on mars bazowało na nowym wymyśle, zaskoczeniu, surowości postaci i ogólnym wrażeniu że lata 70 to jakaś epoka lodowcowa w porównaniu do dzisiejszych czasów, a Ashes to Ashes bazuje na charakterach postaci, wydarzeniach przełomowych [akcje ze Ślubem Księcia Karola i Księżnej Diany, itp. itd], bo lata 80 już takie przerażające dla Alex nie są. I jest wiele bardziej psychodeliczne. Bo o ile Sam słyszał głosy lekarzy i spokojnie to przyjmował, to Alex nagle goni Major Tom z teledysku Bowiego, widzi śmierć swojego wydziału, a jej córka bawi się w dziewczynę z Ringu, a to jest dla niej gorsze przeżycie, niż uświadomienie sobie, że leży w szpitalnej sali i mówi do niej matka...
Poza tym Gene jest mniej... jaskiniowcem, a bardziej facetem. Nadal szowinistycznym, seksistowskim, rasistowskim etc. ale to zdążyliśmy już w nim pokochać. No i oczywiście Galex... Ten Pairing chyba nigdy mi się nie znudzi xD Gene potrzebuje kobiety takiej jak Alex, zdecydowanej, szczerej, wygadanej, a Alex, prezentuje się przy Gene'ie jak Scarlett O'Hara przy Rhett'cie. No, może z tym wyjątkiem, że są nieco inaczej przerysowani. (poniosło mnie xD? wiem...)
Uwielbiam ten serial... Ten, ironiczny, cyniczny humor, prawdziwych mężczyzn [no, jednego xD] łamany akcent i za Audi Quattro ^^

[słowotok mnie chwycił. znów. Ach...]

Dokładnie za to lubię ten serial, dodam tylko jeszcze super muzykę, która dopełnia cały klimat lat 80-tych. Żałuje tylko, że tak późno go obejrzałam, patrząc na to kiedy zostały dodane wasze wypowiedzi jestem nieco w tyle :). Zgadzam się też co do zakończenia, te 3 sezony są po prostu spójne, niektóre wizje Alex mnie nie przekonywały, ale wszystko zostało wyjaśnione, seria zamknięta, takie seriale lubię.

Z aktualnych seriali, który przypomina mi trochę Ashes to Ashes polecam serial "River". Chyba muszę w takim razie zobaczyć jeszcze Life on Mars, bo mimo tego, że Ashes to Ashes zaczęłam oglądać ze względu na aktorkę, to Gene został moim ulubieńcem.

Pilot wypada blado, powiadasz?
Dla mnie to kompletna porażka. Żałosny pomysł, denny scenariusz i totalnie żenująca główna postać. Ogromne rozczarowanie po świetnym Life on Mars.
Może i dalsze odcinki są lepsze - nie wiem i nie zamierzam sprawdzać.

Nie wiem, może to kwestia gustu, ale dla mnie pilot AtA to prawdziwa bomba. Scena jak nadjeżdża Audica przy muzyce "Careless memories", po czym wysiadają z niej Gene, Ray i Chris to coś pięknego. Cały odcinek mocno utrzymany w "teledyskowym" stylu New Wave (zobaczcie nawet na teledysk nuty podanej wyżej). Klimat 80s tak namacalny, że aż można go pogryźć.