Zastanawia mnie liczba toksycznych matek wśród bohaterów serialu. Bertha Russel, sama pochodząca z prostej rodziny (wstydzi się siostry), ma szaloną ambicję dołączenia do elity towarzyskiej Nowego Jorku. W USA dawały to głównie pieniądze, ale bycie teściową "prawdziwego" księcia, to dopiero powód do wywyższania się. Zdanie i uczucia córki były mało istotne. Podobnie Elisabeth Kirkland, która okazuje się czarnoskórą rasistką i oczekuje dla syna żony o jaśniejszej karnacji. W myśl tego rości sobie prawo do wybrania mu (lub obrzydzenia) kandydatki na żonę. Również Caroline Astor do aniołków nie należy i w pierwszej chwili skazuje córkę na niebyt towarzyski. W tym przypadku nie wiemy, czy przypadkiem też nie "uszczęśliwiła" jej wyborem męża. Z kolei w dwóch pierwszych przypadkach, to mężowie tupnęli. Wyjątkiem jest ojciec Peggy, Arthur Scott, który sam ma na sumieniu dawne unieszczęśliwienie córki. Jednak w późniejszym życiu dąży do odkupienia. Podobny motyw jest w innym serialu Fellowes'a "Belgravii", gdzie również ojciec Sophi, James Trenchard oddaje jej dziecko do adopcji, aby chronić honor rodziny. Obracanie się w swoich scenariuszach wobec powyższych motywów, moim zdaniem mówi coś o p. Julianie F.
Też zauważyłam, że w serialu jest ogromne zagęszczenie toksycznych matek. Małe sprostowanie: Lina Astor nie wybrała męża dla Carrie/Charlotty. Niedługo przed ślubem Gladys rozmawia ona z Marion, która mówi, że starsza córka Astorów wyszła za Roosevelta bo matka tego chciała i są szczęśliwi, a Carrie sama sobie wybrała Draytona i teraz się rozwodzi...
Nawiasem mówiąc, żeby uprzeć się na TEGO KONKRETNEGO a niedługo potem go zdradzać, to trzeba być idiotką...
Akurat tego nie zapamiętałem. Nie mniej nawet dzisiaj dziewczyny podejmują podobne, nietrafione decyzje, byleby wyrwać się spod władzy rodziców (choć częściej matki mają takie zaborcze pomysły). Może dla Carrie nawet nietrafiony wybór był lepszy, bo własny. A może okazało się, że jej wybraniec był jak Soames Forsythe. Irene Heron dopiero po ślubie przekonała się, jakim był człowiekiem.
Oczywiście, że dzisiaj dziewczęta też podejmują podobnie poronione pomysły. Niezależnie od epoki historycznej, w której żyją, niezmiennie uważam je za idiotki. Te współczesne trochę mniej, ponieważ dziś mamy więcej możliwości. Dziś Carrie Astor rozwiodłaby się nie wzbudzając zbytniego zainteresowania towarzystwa. Nie mówiąc już o tym, że nie musiałaby wychodzić za mąż. Jeśli chciałaby się uwolnić od rodziców, mogłaby po prostu iść do pracy...
No niestety, zdobycie dobrej pracy jest najczęściej wynikiem wysokich kwalifikacji, a te wymagają długotrwałej nauki, pogłębiającej zależność od rodziców. A potem może się okazać, że zarobki początkującego pracownika nie wystarczą na samodzielne mieszkanie i wciąż mieszka się z rodzicami. Inna sprawa, że często rodzice nie mają nic przeciwko temu. Oczywiście są tacy, którzy uczą się pracując i stają się self made manami