Pierwsze sezon za nami, podzielę się więc swoimim przemyśleniami:
Co mi się nie podobało:
1. Przeskoki czasowe + częste i niekoniecznie zawsze udane zmiany aktorów mocno zaburzyły narrację. Zarówno młoda Rheanera grana przez Milly Alock, jak i jej starsza wersja, grana przez Emme Darcy, bardzo mi się podobają, natomiast obie aktorki mają kompletnie inną energię, urodę, w dodatku podejmują zupełnie inne decyzje (starsza Rheanyra charakterologicznie kompletnie nie wydaje się być kontynuacją jej młodszej wersji), więc ogląda się je, ja zupełnie inne postacie.
2. Te peruki były straszne. Jeszcze te u Thargareynów ujdą w tłumie, natomiast peruki Valerionów są sztuczne, plastikowe i wgl nie wyglądają jak ludzkie włosy.
3. Niektóre postacie i ich wątki zostały potraktowane bardzo po macoszemu, np. ser Harwing Strong pojawił się tylko po to, by Rheanyra miała synów z "nieprawego łoża" i umarł zanim stał się pełnoprawną postacią. Córki Deamona nie mają zupełnie charakteru, ani historii do opowiedzenia, pojawiają się na ekranie, tylko by być tłem dla głównych wydarzeń.
4. Nie podobało mi się kilka rozwiązań scenariuszowych np.
-Alicent, która źle zrozumiała słowa Viserysa na łożu śmierci i przez to wybucha wielka wojna,
-postać Deamona została scenariuszowo "przeszarżowana", aktor gra wybitnie,ale nie podoba mi się jak jest widzowi pokazywana ta postać. Mam wrażenie, jakby na siłę próbowano go kreować na tajemniczego, kompletnie nieprzewidywalnego i zdystansowanego do bliskich. Już wiemy, że taki jest i podkreślanie tego w prawie każdej scenie z nim jest męczące,
-Rheanyra, która na wiele lat opuszcza Królewską Przystań i chociaż odkąd była nastolatką - spodziewa się, że Zieloni będą chcieli pozbawić ją praw do tronu, to przez lata nie robi nic, by temu zapobiec, a kiedy wreszcie do tego dochodzi, to jest tak zaskoczona, że zaczyna rodzić....
-Rheanyra, która posyła swoich najstarszych synów, jako posłańców, w tym swojego następce tronu, którego uzurpatorzy (słusznie) okrzyknęli bękartem....(i pozbawili praw do tronu, więc stanowi dla nich zagrożenie...)
-tak ciemne, że bardzo trudne do oglądania, sceny na plaży między Rheanerą i Deamonem
-CGI momentami tak bardzo złe, że aż oczy krwawiły
5. Sceny porodów były straszne, bardzo długie, o ile pierwszy miał jeszcze dla mnie uzasadnienie, to drugi wydał mi się już zwykłym epatowaniem krwią i cierpieniem i tanim chwytem, by zszokować widza.
Co mim się podobało:
1. Intrygująca historia, bohaterowie z krwi i kości, wieloznaczne moralnie i ciekawe postacie. Serial ma jedną najważniejszą rzecz, jaką musi mieć dobra historia: wyjątkowy klimat. To się zdecydowanie udało.
2. Pomijając peruki, kostiumy są naprawdę ładne, a muzyka momentami bywa wręcz wspaniała.
3. Bardzo dobre aktorstwo tak generalnie, ale to Matt Smith kompletnie pozamiatał wszystko z planszy.
4. Dobrze zbudowane relacje pomiędzy najwazniejszymi postaciami: Rheanera- Deamon, Rheanera-Viserys, Deamon-Viserys, Otto- Alicent, Alicent -Rheanyra. Czuć chemię między bohaterami i jest w tych relacjach bardzo dużo skomplikowanych emocji i głębi.
5. Epickie momenty i sceny pozostające w pamięci na długo, moje ulubione to:
-wejście umierającego Viserysa do sali tronowej, by bronić córki, absolutnie najlepsza scena w całym sezonie,
-wejście Deamona jako "Króla wąskiego morza", oddanie "korony" Viserysowi,
-nieudany ślub Rheanery z Leanorem, wejście wściekłej królowej Alicent,
-udany wreszcie ślub z Deamonem, piękne ujęcia i nostalgiczna muzyka,
-konfrontacja z Alicent, po tym gdy Aemond stracił oko.
Generalnie 1 sezon bardzo mi się podobał, pozytywnie mnie zaskoczył i oceniam go na mocne 8/10, bo całościowo - pomimo błędów, niedoróbek i skrótów - historia, jak na 1 sezon trzyma wysoki poziom. Ale oczekiwania względem 2 seoznu - mam juz zdecydowanie wyższe.
Co do wysłania starszych synów Rhaenyry jako posłów to akurat dokładnie tak było w książce. I nie ma co od razu twierdzić, że obie misje skończyły się katastrofą bo jeszcze nie pokazali jak spisał się Jace
Wiem, że tak było w książce, co nie zmienia faktu, że jest to bardzo naiwne i nie podoba mi się jako rozwiązanie fabularne :) i nigdzie nie twierdzę, że obie misje skończyły się katastrofą, tylko,.że sam pomysł wysyłania w taką misję swoich najstarszych (lecz wciąż bardzo młodych i niedoświadczonych) synów, okrzykniętych bękartami, którzy dopóki żyją stanowią zagrożenie dla samozwańczego króla... wysłać ich w misję gromadzenia sojuszników na wojnę... To była bardzo naiwna decyzja.
Wtedy pewnie też byłoby źle, bo jeszcze bardziej śmialiby się z synów Rhaenyry że chowają się za matką. Jace i Luke mieli duże poczucie obowiązku i chcieli pomóc matce. Nie byli Aegonem, który do tej pory skupiał się na piciu i szlajaniu po burdelach. Nie sądzę, że zgodziliby się siedzieć bezpiecznie na zamku i pilnować braci, kiedy reszta będzie walczyć o tron.
Chociaż jestem skłonna przyznać, że Lucerys jednak był za młody na taką misję. Widać było, że na widok Aemonda i Vhagar kompletnie stracił głowę czemu nie ma się co dziwić. Zapewne jednak nie chciał być gorszy od Jace'a, który przynajmniej w książce naprawdę miał sporo oleju w głowie.
Wojna i tak by wybuchła, bo przecież w chwili śmierci króla, Otto i część członków małej rady przyznała otwarcie, że planowali przewrót
Niekoniecznie, gdyby Alicent się sprzeciwiła, Cristinę Cole stanąłby za nią, część rady przecież również nie chciała przewrotu, za co zginęli. Gdyby Królowa powiedziała twarde,,nie,, -przewrot nie miałby szans, Otto sam nic by nie zdziałal, tym bardziej że Aegon nie chciał być królem.