Staram się nie wybierać żadnej ze stron, ale naprawdę trudno mi jest nie kibicować bardziej czarnym niż zielonym. Na tą chwilę. Nieskalanie i wieczna prawilność Alicent (świetnie granej przez Olivie Cooke w tych dwóch odcinkach swoją drogą) zaczyna mnie już naprawdę irytować. "Gdzie obowiązek? Gdzie poświęcenie?" Jej postać jest dla mnie jakby zaprogramowana, nie patrzy na nic "ludzkim" okiem tylko żyje wg "regulaminu", tutaj zwanego, szeroko pojętym, honorem i oceniając innych sprawdza czy się zgadzają wszystkie punkty. Jak nie, to można jedynie potępić. Tak, wiem, to jest duże uproszczenie, szczególnie w tej rzeczywistości, która rządzi się zupełnie innymi prawami, ale mimo wszystko jakby honor Alicent tak nie "krwawił" na widok "wolności" to byłoby prościej;)
Z drugiej strony Rhaenyra gdy mówi na temat Ojca swoich synów, to nawet jej powieka nie zadrży. Podobnie jak wcześniej gdy kłamała do Alicent na temat swojego dziewictwa. Niepokojąco łatwo przychodzi jej kłamanie w fundamentalnych (w tej rzeczywistości) kwestiach , nawet jeśli, biorąc wszystko pod uwagę, rozumiem jej motywy.
Robi się ciekawie, choć mam wrażenie ze odcinek może miał trochę za duże tempo. Od pogrzebu do ślubu w jednym epizodzie jakby się twórcom spieszyło dokądś.
"Jedynym powodem, dla którego R ma odziedziczyć tron, jest wola króla. Ale umówmy się - wszyscy widzą jakim Viserys jest królem. Jest słabym, podatny na manipulacje, nie potrafi rządzić." No nie wiem, nie wiem:) bo ostatecznie ani Alicent ani jej Ojciec nie zmanipulowali go aby zmienił zdanie. Nie potrafi rządzić mówisz? Idealny król nie istnieje a za jego rzadow nie ma przynamniej faktycznej wojny między rodami, która niszczy królestwo i ludzi.
Za jego czasów była wojna na Stopniach, którą zlekceważył, a którą ogarnął za niego Daemon. To, że nie było innej wojny nie do końca może być jego zasługą, a tego jaka jest sytuacja polityczna itp. Przecież nie jest tak, że za każdego władcy są wojny.
Zresztą wojna, która teraz wybuchnie jest jego winą, bo córeczka ma dzieci, które nie są dziećmi męża, co widać na kilometr i wszyscy o tym mówią, tylko Viserys jest ślepy i naiwny i to ignoruje. Czy tak, Twoim zdaniem, zachowuje się mądry i rozważny król? Przecież czuć, że wszyscy rzucą się sobie do gardeł ledwo Viserys wyciągnie kopyta. On nie robi nic żeby temu zapobiec, a wręcz sam do tego doprowadził.
Viserys jest dobrym i ugodowym człowiekiem, ale nie nadaje się na władcę. Unika konfliktów, ale paradoksalnie je wywołuje.
Popieram Cię w całej rozciągłości. Za nic nie potrafię kibicować Rhaenyrze- wolę Alicent i jej dzieci- one mają przynajmniej jakąś osobowość. Dzieci Rhaenyry są dla mnie jakieś takie bezbarwne, a ona sama przypomina mi Cersei- z tym swoim nieustannym zaprzeczaniem i gadaniem o "plugawych plotkach" jakoby jej synowie byli z nieprawego łoża. Ehhh... Nie umiem Rhaenyry polubić, zwłaszcza w tej starszej wersji, natomiast dorosła Alicent grana przez Oliwię Cooke o wiele bardziej mi sie podoba niż jej młodsze wcielenie.
Skojarzenie z Cersei jak najbardziej na miejscu. Ona tak samo pragnie władzy, bezczelnie kłamie w sprawie tożsamości swoich dzieci i tak samo knuje i spiskuje (vide akcja z mężem) żeby osiągnąć swój cel (bo np. chciała małżeństwa z Daemonem). Nie potrafię polubić tej postaci, uważam, że nie ma racji w sporze z Alicent.
Co ciekawe, jak ogladałam GoT, to nie kibicowałam żadnej ze stron, uważałam, ze każdy ma jakieś tam swoje racje. Tutaj z kolei, od razu postać R mnie irytowała i jakoś nie widzę jej racji...
Natomiast obsada jest moim zdaniem super, wszystkie 4 aktorki dobrze dobrane i dobrze grają :)
Nie zauważyłem, żeby R była wybitnie rozkapryszona, ale może zbyt skupiłem się na istotnych sprawach, które tobie akurat umknęły ;)
Zacząłbym od kontekstu. Kobieta w czasach RS nie miała lekko. Ogólnie kobiety w książkach Martina miały przekichane. Królowe służyły jako inkubatory i dopiero jak narodził się jakiś syn, który nie umarł mogły odetchnąć z ulgą. Potem miały całkiem niezłe życie, ale póki syna nie było to poród za porodem, często do śmierci. Tak właśnie skończyła matka R, o czym ta przecież dobrze wiedziała i była tym faktem poirytowana. Do śmierci swojej matki R była sobie księżniczką, dobrze żyła, była w miarę wolna od intryg.
Niestety w pierwszym odcinku matka R ginie i zaczyna się intryga Otto. Kim był Otto? Gołodupcem bez perspektyw, co w oczy powiedział mu Deamon. Z racji, że król nie ogarniał i Otto zakręcił się już wcześniej na pozycji namiestnika mógł on zacząć swoją intrygę, by wpuścić córkę na tron. Patrząc znowu na kontekst D powinien być następcą króla, ale dziwny zbieg okoliczności sprawił, że szpiedzy Otto podsłuchali jak ten gada głupoty i wyśmiewa się z jednodniowego następcy. Co ciekawe wcale to nie musiało być prawdą. Otto jest cwanym wężem, który lubi koloryzować. Ze swojej głupoty lub też nie D, zostaje usunięty z kolejki do tronu co jest bardzo korzystne dla Otto i jego córki. Wracając znowu do kontekstu kobitka jako następczyni tronu ma o wiele cięższe życie i nie ważne co tam sobie wymyśli król, bo prostaczkowie wiedzą swoje. W wyniku intrygi Otto R zostaje następczynią, ale tak na dobrą sprawę, sprawa tronu jest wciąż otwarta. Konwenanse, obyczaje, pierdu, pierdu. W jednej chwili R, która sobie żyła dobrze widzi wizję, że może podzielić los matki, ludzie nie uznają jej jako królowej i będzie musiała poślubić jakiegoś starego dziada. Inni mają gorzej? Prawdopodobnie tak, ale jak masz fajne życie, a nagle ci się robi masa problemów to humor może się trochę popsuć. Czemu A znosiła podobne sytuacje z "godnością"? Po pierwsze, bo była nikim, a ślub z królem zrobił ją kimś. Po drugie była pod wielkim wpływem ojca. Tego możemy się tylko domyślać, ale Otto mógł poświęcić potencjalne życie córki, by jego ród połączył się z królewskim, tak samo jak Viserys poświęcił życie żony, by mieć męskiego potomka i następcę.
W dalszej części historii, gdy R trochę ochłonęła po tych wydarzeniach Otto kolejny raz zagrał tą samą kartą i skłamał dyskredytując swoich wrogów. Jak miał w zwyczaju. R też kłamała, ale że tak to ujmę w samoobronie lub obronie innych. O i A stosowali kłamstwa ofensywne. Gdy król się pokapował, że ma węża w pokoju i go wygonił A przejęła rolę ojca w knuciu. Tak naprawdę to ona atakowała R, a ta się broniła i chciała bezkonfliktowo wyjść z opresji. Bezkonfliktowo w sensie, że nie zabijała niewinnych ludzi jak np. Deamon czy sługusy A. Nie zabiła też swojego męża, chociaż wtedy sytuacja była już tak napięta, że to było genialne posunięcie. Alicent chwaląca Lorysa za morderstwa niewinnych ludzi mogła się poczuć w tym momencie zagrożona, bo zobaczyła, że R też jest zdolna do czynów, które A stosowała wraz z ojcem.
Co do dzieci to R jest dziwnym trafem piętnowana ze względu znowu na swoją płeć gdzie D bzyka gdzie popadnie i jest ok? Znowu argument z serii, bo tak zawsze było i tak trzeba. Nieszczęściem R był bezpłodny mąż, ale czy to jej wina? A, że charaktery jasnowłosych są ciekawsze, bo starszy wali konia w oknie i chleje wino, a młodszy jest inteligentnym przegrywem i ukradł smoka? No pewnie są ciekawsi, ale czy są lepsi? No nie sądzę.
Reasumując Deamon to Deamon i może być ciekawym uzupełnieniem R. Ja jednak R rozumiem i nie widzę tu czarnego charakteru. Czarnym charakterem jest na pewno Otto, a i jego córka ubrudziła sobie ręce co w 7 odcinku ojczulek pochwalił. Gołodupce, które chcieli wejść do królewskiego rodu po trupach. Może nawet A nie była od początku zła, ale jad ojca sączony do ucha zrobił swoje.
Jak to Alicent nie zniżyła się do morderstwa? A ród Strongów? Coraz bardziej przypomina mi Cersei z GoT. Tak samo słucha się tatusia, któremu zależy tylko na obsadzeniu tronu swoim potomkiem; jest tak samo zimna, porywcza i okrutna.
Ja popieram Rheanyrę
Dlaczego ma patrzeć jak bękarty R przejmują tron, zamiast dzieci jej i króla?---król dawno podjął decyzję w tej kwestii, i lordowie klękneli.
Viserys nie dał sobą manipulować, i dlatego przez 20 lat nie zmienił zdania w kwestii kto obejmie tron po nim. Czy był złym królem? Jest scena kiedy się zastanawia co po nim pozostanie, jakim królem był. Może o jego wielkości świadczyć fakt że nie było żadnej większej wojny, żyli sobie w czasach pokoju.
"Robi się ciekawie, choć mam wrażenie ze odcinek może miał trochę za duże tempo" Dla mnie to ten odcinek jest właśnie pierwszym odcinkiem z przyzwoitym tempem, poprzednie to pod tym względem tragedia. W końcu coś więcej się stało, a nie dialogi, dialogi, dialogi i 5 minut akcji na koniec.
Moim zdaniem to jest tak: wszyscy żyjemy jak zieloni czyli Hightowerowie: staramy się wypełniać swoje obowiązki, zmuszamy się do zachowywania pozorów, staramy się robić to, co do nas należy, wykonywać polecenia, odnaleźć się w hierarchii...
Natomiast niemal wszyscy chcielibyśmy żyć niczym czarni - robić to, co nam się podoba, ulegać namiętnościom, brać to, co się chce.
Czemu zatem wolę (z braku lepszego określenia) czarnych? Otóż, głównym winowajcą całej sytuacji pozostaje Otto Hightower. Rhaenyra nie prosiła się o to, by zostać dziedziciem Viserysa - to Otto zaproponował jej kandydaturę, mimo, że w tym samym czasie wysyłał Alicent do Viserysa. Podobnie Alicent nie chciała zostać żoną Viserysa.
To Otto ustawił te dwie dziewczyny na kursie kolizyjnym. Zaproponował kandydaturę Rhaenyry tylko po to, by podważyć ją później (to, że Rhaenyra doskonale się podłożyła, rodząc małych Strongów, to inna sprawa).
Pewnie, że gdyby Viserys był silniejszy, potrafiłby wcześniej przejrzeć grę namiestnika. Bo on się w końcu zorientował, że go wykorzystali.
Osobną sprawą jest hipokryzja Alicent. Ona mówi o obowiązku, ale mamy jedno pytanie: gdzie ona była, kiedy Aemond wymknął się do smoka?
Oczywiście, wszyscy dorośli zawiedli na całej linii - Rhaenyra kazała dzieciom iść spać (sądziła, że posłuchają?), a im mniej powiemy o rodzicielskich praktykach Daemona, tym lepiej.
Jest też jeszcze jedna osoba odpowiedzialna za ten kryzys: ser Criston Cole.
Gdzie był ser Criston Cole kiedy królewskie dzieci zaczęły się ze sobą naparzać? Miał wartę tej nocy, czyż nie?
On nie mógłby wtrącić się do tej bójki, ale mógłby dopilnować, żeby dzieciarnia była w łóżkach. Właściwie było to jego zadanie.
Czy przypadkiem ser Criston Cole i Alicent nie spędzili tej nocy razem?
Oczywiście, że Alicent nie jest dziwką i wcale tego nie sugeruję. Ale zauważ, że kiedy pytają Ser Cristona Cole'a gdzie był, on nie znajduje żadnej odpowiedzi. Podobnie nie wiadomo, gdzie była Alicent i nikt właściwie w to nie wnika.
Dzieciaki zostały tej nocy bez opieki - Aegonowi pozwolono urżnąć się na murku - i to dopiero dziadek Hightower go stamtąd zgarnął. I nikt ale to nikt nie zauważył braku Aemonda - dopóki nie wrócił on wiele godzin później.
I jeszcze jedna - bardzo znamienna rzecz - Alicent i Rhaenyra skaczą sobie do gardeł, ale żadna z nich nie oskarża drugiej o zaniedbanie. Nie ma takiego popularnego oskarżenia: "A ja się pytam, gdzie byli matka/rodzice?" Owszem, Rhaenyra kłamie, że poszła "na spacer", ale Alicent wcale jej o to nie szarpie. A przecież mogłaby. Rhaenyra wini Alicent za zdradę, ale nie za zaniedbanie.
Wniosek - obie matki mają za uszami.
I nikt nie pociąga do odpowiedzialności Ser Cristona Cole'a, a to była jego warta. Królewskie dzieci latały sobie po zamku (i nie tylko) nie pilnowane przez nikogo, ani przez rodziców, ani gwardzistów. A przecież dla czarnych Jace jest następcą Rhaenyry, a dla zielonych z kolei dziedzicem jest Aegon. Tymczasem żadna ze stron nie pilnuje żadnego z nich - przecież to kuriozalne z punktu widzenia zasad bezpieczeństwa.
Tak, to pierwszy odcinek, który wywołał jakieś emocje. Co do meczyku: Team R vs. Team A, to jestem Team R. Żadna z postaci nie jest kryształowa i to jest cudownie normalne, bo jedynymi kryształowymi postaciami w realnym świecie mogą być ludzie, którzy sami się takimi uczynią we własnych oczach. Ja nie oceniam postaci fikcyjnych, przykładając kryteria naszego świata. Kto powiedział, że w Westeros i Valyrii znane są chrześcijańskie wartości i 10 przykazań? Jestem Team R, bo Rhaenyra ma fajniejsze dzieci. Nawiasem mówiąc bękarty to też ta sama "krew" jeśli chodzi o uczucia matki, co do ojców biologicznego i oficjalnego, to ich emocje/dystans są zrozumiałe. Fajniejsze dzieci coś mówią o domu i rodzicach, jestem zniesmaczona zachowaniem dzieci Alicent: Aegon jest słaby, bez charakteru i kłamie, bo numer ze świnią był też jego autorstwa. Aemond z jakiegoś powodu odtrącony przez smoki, bo przecież dostał jajo, taki był zwyczaj w rodzie Targaryenów, była o tym mowa w drugim odcinku. Ale smok się dla niego nie wykluł, tak jak nie wyklułby się dla Viserysa Żebraczego Króla. Smoki to istoty magiczne i wiedzą, co szlachetne - przypominam, że Drogo też porzucił Daenerys, kiedy skazała na śmierć chłopca, który zabił pana. A także stopił Żelazny Tron, ale nie zabił Jona. Trzeba wyciągać wnioski w ramach zasad świata przedstawionego.
Wracając do Aemonda... . Jest w tym chłopaku coś złego. Co do córki Alicent, to jest albo dziwna, albo się okaże jakąś maegi.
Jestem Team R, bo to, że Cole i Alicent nazywają kogoś pająkiem, który wysysa krew (powód...? Bo poszła za głosem natury? ) , bachorem itd. nie znaczy, że muszę kupić ich opinie. Cole nie jest mniej egoistyczny od Rhaenyry, ona chce mieć kochanka (w końcu jest młoda, a mąż jej nie dotyka! Nigdy! ), ale Cole wcale nie proponuje jej lepszego układu, myśli tylko o swoim honorze. Co z honorem Rhaenyry, co on ma jej do zaoferowania, co ona niby ma robić? Skończyłoby się na rodzeniu dzieci gdzieś w Pentos czy Volantis. Też bym nie oddała korony. W końcu dziedziczenie tronu to nie tylko władza, w stylu Cercei, to też misja i odpowiedzialność. I - w tym świecie - przeznaczenie. Nie zapominajcie o sztylecie - z jego krwi narodzi się obiecany książę (Jon Snow?) lub księżniczka (Daenerys?). Potomek Rhaenyry i Daemona będzie przodkiem tych, którzy zniszczą Nocnego Króla. To najważniejsza wojna, najgroźniejszy wróg, niosący śmierć całemu światu, nawet Dothrakowie mieli przepowiednię o białej trawie, która rozrośnie się po całej ziemi i zniszczy wszelkie życie. Więc niech się zejdą i tak mieli się ku sobie od dawna.
Jestem Team R, bo niezależnie od tego, czy, mając 15 lat księżniczka wymknęłaby się na schadzkę z Daemonem, czy nie - wojna i tak by wybuchła. I nie zgadzam się na obarczanie Rhaenyry odpowiedzialnością. Równie dobrze Viserys mógł się zgodzić od razu na ślub z Damonem,kiedy ten o to prosił.
Poza tym radzę zajrzeć do dodatku do Gry o Tron (o książce mówię). Jest tam pokrótce przedstawiona dynastia Targaryenów i w tamtej, być może pierwszej wersji historii, Rhaenyra jest starsza od swojego brata (tego walącego konia w oknie) - o rok. Więc gdyby historia toczyła się tym torem, to raczej nie byłoby kwestii bękartów, bo zanim by doszło w ogóle do ślubu Rhaenyry z Daemonem, syn Alicent też byłby dorosły i jego wredny charakter i brak charyzmy zdążyłby się objawić. Nawiasem mówiąc, gdyby wygrała ta wersja, nie byłoby dwóch przyjaciółek w tym samym wieku, które się poróżniły, Alicent byłaby co najmniej o kilkanaście lat starsza, więc ich konflikt byłby konfliktem pokoleniowym. Trochę inaczej wtedy brzmiałyby te same oskarżenia o rozwiązłość, podążanie za swoimi pragnieniami, prawda?
Drogon nie spalił zdradzieckiego bękarta tylko dlatego, że dwóch matołów DD wbrew wszelkiej logice uznało, że po zabiciu królowej dzięki scenariuszowemu pancerzowi bękart cały i zdrowy ma sobie iść za Mur z garstką Dzikusów. A Nocny Król okazał się totalnym przegrywem, którego jedynym celem było zabicie jakiegoś bezużytecznego dziwadła na wózku inwalidzki. Nawet to robił tak nieudolnie, że smarkula wyskoczyła na niego z innego wymiaru i wbiła mu nóż w brzuch zanim zdążył skręcić jej kark. Gdyby Viserys widział, że tak to ma wyglądać to może zająłby się lepiej wychowaniem swoich dzieci.
Naprawdę, ten ósmy sezon po prostu powinno się wyciąć z kanonu i zakopać gdzieś pod płotem coby nikt nigdy nie wygrzebał xp