Po pierwszym odcinku uznałam, że fabuła serialu jest chaotyczna i pourywana. Po kilku kolejnych nadal sądzę, iż wątki są "ponadgryzane", a bohaterowie są jednowymiarowi i nierozwinięci - niektóre postacie wydają mi się wręcz zbędne.
Ray, żonka i jego dzieciaki całkowicie mnie nie interesują. Ray może i jest przystojny, ale jest z niego kawał dupka nieliczącego się z uczuciami innych. Jego relacja z żoną jest...sztuczna? Abby nie ziębi mnie i nie grzeje - ot aktorka dostała scenariusz i wypowiedziała zapisane w nim kwestie. Dzieciaki - fakt, córka nie jest specjalnie piękna, ale na świecie nie żyją tylko top modelki. Rozbraja mnie jedynie to, że wszyscy w serialu mówią, jaka to oba śliczna XD; odnośnie syna, to mam nadzieję, że chłopak pokaże, że ma jaja! Trzymam za to kciuki.
Natomiast rodzeństwo Ray'a to już całkiem inna historia ;). Bunchy i Daryll tworzą świetny duet, a jak dodamy do nich tatuśka to już jest cud miód. Natomiast Terry jest rozczulający - widząc go na ekranie odnoszę wrażenie, że jako jedyny z braci przeżywa jakieś głębsze emocje. Wiem, że ma problem z zwebalizowaniem ich, ale widać odbicie jego emocji w zachowaniu i mowie ciała.
Podsumowując, przez większą część odcinka siedzę lekko znużona, jednak dalej oglądam ten serial, ponieważ w każdym odcinku pojawiają się z 2-3 sceny, które wywołują we mnie szczery śmiech. Na dzień dzisiejszy to mi wystarcza.