W trakcie oglądania Stranger Things, a zwłaszcza perypetii tych "starszych dzieciaków" (pozapominałem już imiona), zdałem sobie sprawę, że właściwie bardzo lubię klasyczne teen drama. Nowa osoba w szkole, starcia z klasową jędzą, romanse, przyjaźnie, mecze, starcia z rodzicami. Kiedy więc dowiedziałem się, że Riverdale stanowi ciekawą realizację tego konceptu, postanowiłem dać mu szansę.
I byłem wniebowzięty. Doświadczyłem tego bardzo, bardzo rzadkiego uczucia, kiedy dostaje się dokładnie, w stu procentach to, czego się oczekiwało. Nowa uczennica, Veronica, która zachwiała dotychczasową równowagę sił (jednocześnie tak odmienną od klasycznego archetypu bogatej jędzy, zmuszonej do bratania się z pospólstwem), trudna relacja Betty z Archiem. Jughead, tak inny i ciekawy. Na początku przeszkadzały mi tylko irytująco częste nawiązania Veroniki do klasyki literatury: wiem, że miało to na celu zbudowanie jej postaci, ale od początku było męczące. I w moim oczach twórcy zapędzili się od razu w ślepy zaułek: mogli albo kontynuować męczenie mnie, albo uciąć ten motyw, ze szkodą dla spójności postaci. Wybrali to drugie (chyba mniejsze zło).
Ale z czasem coś zaczęło być bardzo nie tak. Scen "szkolnych" i typowego teen drama, który stanowił piękną podstawę pod główny wątek morderstwa, było coraz to mniej. Co jakiś czas można zapomnieć, że mamy do czynienia z uczniami liceum, a nie dorosłymi ludźmi. Ostateczne oświecenie "ok, ten serial przestał mi się podobać" przyszło, kiedy obejrzałem odcinek, który w połowie składał się z shower party, a w połowie z pracy na budowie (zakończoną kiczowatym ratunkiem ze strony Węży - co za przewidywalny banał, nawiasem mówiąc). Bardzo możliwe, że wielu osobom taka zmiana odpowiada, ale ja nie po to zacząłem oglądać ten serial, po prostu.
I o co do diabła chodzi z matką Betty, panią Cooper? :D Uwięziła na miesiące swoją córkę w zakładzie wychowawczym, a potem rzuca łzawe teksty w kierunku swego męża, że powinien jej pomóc wydrzeć z rąk Blossomów. "I want my daughter back!". Śmiechu warte. Mógłbym powiedzieć, że zmiana jej nastawienia do córki była mało wiarygodna, ale tu nawet trudno mówić o jakiejkolwiek przemianie: po prostu w pewnym momencie ucina się jedno jej nastawienie i zaczyna drugie. I nikt nawet nie wytknie jej hipokryzji. Żałosny wątek, za każdym razem zaburzający moją immersję.
Scenariuszowi w ogóle zdarza się mocno kuleć. To czemu dokładnie Jughead i Archie nie rozmawiali ze sobą na początku sezonu? Dawano nam do zrozumienia, jakby stała za tym jakaś uraza, kłótnia. I chodziło po prostu o to, co rudy robił i widział nad rzeką. Trochę dziwne? Od Betty się wcale nie odciął w ten sposób. Po co zrywał kontakt z przyjacielem, nie lepiej po prostu przemilczeć sprawę? Z mniejszych spraw: to, że Jughead mieszka i pracuje w kinie samochodowym też wypadałoby przedstawić szybciej, niż w momencie zamknięcia tego kina. Co mnie to miało obchodzić, jeśli nic wcześniej o tym nie wiedziałem? Wydarzenie nie miało żadnego ładunku emocjonalnego.
Związek Jugheada z Betty dziwny i niemal niepokojący. Nie da się zauważyć żadnej chemii między nimi, a momenty czułości pojawiają się tylko w momencie, gdy załamana Betty potrzebuje bliskości, by jakoś się dalej trzymać. Całość wygląda jakby Jughead sprytnie wykorzystał jej słabość. Creepy. Na boga, przecież oni nie robią nic razem! Nie chodzą do kina, nie spacerują, nie bawią się, nic. Tylko to śledztwo.
Siostra Betty nudna, nieciekawa i właściwie zbędna. Motyw z dzieckiem w ogóle mnie nie porwał, pachniał tanią telenowelą. Jeszcze brakuje, żeby się zastanawiali, czyje to dziecko.
Czy ktoś miły mógłby mi powiedzieć, jak sprawy się mają w drugim sezonie? Jeśli serial kontynuuje kurs z drugiej połowy pierwszego, proszę bardzo, niech mu się wiedzie jak najlepiej - ale to po prostu nie dla mnie.