Niedawno dowiedziałem się że umarł na raka płuc Robert Addie, Sir Guy of Gisburn i jestem w szoku. Idealny w tej roli. Był w nim jakiś niepokój, który szczególnie lubiłem. Jego naburmuszonej miny nie zapomnę.
Śmierć Roberta burzy klimat i psuje odbiór ROBINA. Przemoc tutaj traktowałem nie do końca na serio i to oprócz całej magii filmu działało na mnie kojąco . A tu spada jak bomba prawdziwa śmierć Gisberna w mękach. Oglądanie już nie będzie dawało mi tego relaksu.