fantastycznego. W niedzielne południe (pamiętam, bo zawsze wściekałam się, że muszę na obiadek do dziadków)z wypiekami na twarzy siadałam przed telewizorem. Robin "czarny" urzekł mnie kompletnie i nie tylko mnie. Młodsza siostra mojej przyjaciółki nawet swojej lalce dała na imie "Robina", a ruda peja (Marion) była jej wrogiem. Atomosfera tego serialu, mroczna i tajemnicza, w tle wspaniała, jedna z najlepszych w moim życiu - ścieżka dźwiękowa, sprawiały, że na tą niecałą godzinę przenosiłam się w inny świat. Opróćz Robina podkochiwałam się w Nasirze, bo przystojny był nieprzeciętnie. Teraz z radością kompletuję dvd z tym serialem i wreszcie mogę go oglądać kiedy chcę i co chcę. A kasetę (!!) z sound trackiem kupiłam sto lat temu i teraz namiętnie jej słucha mój synek, mówiąc, że to czad. A w Robinie z Kevinem Costnerem to najlepszy był Szeryf!