W życiu tylko dwie rzeczy mnie tak wciągnęły, że żyłem w innym świecie, zacierając różnice między rzeczywistością, a fikcją. The Sopranos i książka Sapkowskiego Wiedźmin. I nie mówię wcale, że to jakieś arcydzieła wyższych lotów.
Zawsze byłem zdecydowanym przeciwnikiem seriali, uważałem, że to strata czasu, która nic nie wnosi. A rodzina mnie poniekąd sporo rzeczy nauczyła i może to trochę szczeniackie, ale nigdy nie zapomnę wypowiedzi nie pamiętam kogo (dokładnie nie tak, bo nie pamiętam, ale oddam sens):
A: Życie jest za krótkie.
B: Tak, za krótkie też, żeby żyć jak cieć.
Tak wogóle to zacząłem oglądać, bo chciałem raz na dzień oglądnąć coś nie zbyt długiego, żeby podszkolić taki potoczny angielski ze słuchu.
10/10
Każda postać świetna, mój ulubieniec to prawdziwy gość with balls, który został do końca - Paulie. Najciekawsza, oprócz Toniego - Christopher.