Specjalnie założyłem konto, żeby podążyć z odsieczą tej produkcji.
Również byłem fanem "Roswell: W kręgu tajemnic" - szalałem za tym serialem, jak tylko dzieciak/nastolatek potrafi :) . Obejrzeć od nowa bym jednak nie potrafił (poza pojedyńczymi odcinkami) - pomimo wszystko nie brakowało tam sztucznie przeciąganych wątków, i odcinków "wypełniaczy". Motywy ze śledztwem były takie sobie, ot, ekipa złych terminatorów, tajne laboratorium zła wielkości fabryki Tesli, i hyc! - a to kogoś porwą, a to ktoś ucieknie.
W "Roswell: New México" tego wszystkiego nie ma. Jest 10 razy lepiej.
Pierwsze 2,3 odcinki faktycznie mogą być gorzkie. Zupełnie inna historia, rzeczywistość bez fajerwerków, nic nie ułożyło się fajnie, "metamorfoza" Michael'a. Mając w pamięci wielkie UFO-love story zderzamy się z gównianą, szarą dorosłością. I zaczyna się BUM!
Okazuje się, że to przemyślana, bardzo klimatyczna produkcja sci-fi. Motyw śledztwa i "kosmicznej medycyny" :) ma ręce i nogi, dostajemy rozbudowaną, trzymającą się kupy, wartką akcję.
Oczywiście nie brakuje absurdów i naiwności - ale pokażcie mi film o UFO, w którym ich nie ma :) wychodzę z założenia, że jeżeli jakieś uproszczenie pomaga nie przeciągać na siłę danego wątku, daje coś w zamian, to się nie czepiam, a nawet śmieję :)
Max i Liz - chemia mnie powala. Naprawdę dostaję banana na twarzy kiedy widzę ich we wspólnych scenach. Ich relacja jest równie angażująca co "oryginalna". Też może na początku drażnili mnie aktorzy, myślałem że się nie przekonam. Teraz chylę czoła ;)
Więzi między bohaterami, duszenie się w małym miasteczku, a jednocześnie niemoc i przywiązanie, pustynne plenery - nie kłuję, nie razi, a dodaje właśnie to "coś".
Naprawdę - polecam. Rzadko się zdarza, żeby serial został aż tak zjechany w ocenach za nie bycie godnym następcą oryginalu.. Którym z zalozenia w ogóle nie jest!