Czy tylko mnie rozczarowała zawartość finałowego pokoju?
Wiedzieliśmy, że Gemma po wejściu do niego zginie. Tę pewność podtrzymuje też fakt, że wchodząc tam wygląda tak samo, jak przy wyjściu z domu w ostatni dzień swojego normalnego życia, kiedy rzekomo ginie w wypadku.
Można więc było spekulować, że Lumon będzie testował rozdzielenie jaźni w momencie śmierci, że chip rozdzielenia będzie jakiegoś rodzaju savem jak w grach komputerowych.
A tu łóżeczko, aby sprawdzić, czy Gemma będzie cierpieć na myśl o stracie dziecka? Serio? A jakim cudem ma cierpieć, skoro nawet nie wie, kim jest? Przecież dokładnie tak działa rozdzielenie, że nie pamięta nic z normalnego zycia. Gdzie tu przełom?
Do tego momentu nie do końca jasna była rola kóz - może jako "pojemniki" na świadomość? A okazało się, że są po prostu elementem kultu, bo przecież Kier to Bóg w ich religii i chce dostawać ofiary.
Skoro kozę poświęca się przy każdej śmierci, to czy Lumon masowo robi takie testy jak na Gemmie? Czy Irving i Dylan również "składali" cechy i naturę przetrzymywanych gdzieś ludzi?
Jeśli tak, to dlaczego z misji Marka robiono takie wielkie halo? Czyżby chodziło o to, że mało komu ta misja szła super, ale jemu owszem, bo tak kochał żonę, że ją doskonale znał?
Co o tym wszystkim myślicie?
Można podejrzewać że Irv był na piętrze testowym i zaliczył jakieś testy bo skądś znał hol eksportowy.
Cold Harbor - jako rozkręcanie łóżeczka jest słabe bo to Mark je kupił, składał i rozkładał. A nie Gemma.
Wszystkie inne pokoje są do zaakceptowania ale ostatnie to kpina. Nie adekwatne do sytuacji.
25 świadomość Gemmy miała niejako skasować świadomość Outy i na tym miała polegać jej śmierć, dlatego ubrała się w swoje ostatnie ubranie Outy by wyjść z tego pokoju jako inni. Mark to jakoś przerwał.
Wielkie halo misji Marka polegało na tym że nikomu sie to do tej pory nie udało stworzyć 25 pokoi, 25 osobowości.