Jestem wielką fanką the L word, to jeden z dwóch seriali obyczajowych które oglądałam/oglądam (preferuję kryminały :))
Sezon szósty rozczarował mnie niesamowicie. Tak jak pierwsze pięć można oglądać kilka razy (chorując na przykład robię sobie zawsze maraton), tak na szósty reaguję alergicznie.
Dlaczego tak uważam?
1) nowe wątki które zostały niepotrzebnie zaczęte, bo w 8 odcinkach nie da się ich rozwinąć (ciąża Maxa, Jamie, Helena+Dylan+mącąca Jenny, Kelly etc)
2) Jenny - była wkurzająca przez cały serial (IMHO) ale teraz to scenarzyści przegięli! I z jej zachowaniem, i z jej śmiercią.
3) Spin-offy z "przesłuchań" - rozumiem ideę otwartego zakończenia ale nie rozumiem koncepcji ciągnięcia tego dalej w necie. Bo i po co?
4) Dialogi -szczerze mówiąc spadł ich poziom. Każdy albo chce zabić, albo życzy wszystkiego najlepszego. No proszę...
Ciekawa jestem, jakie są Wasze odczucia odnośnie serii finałowej :)
pozdrawiam
Seria cała jest toatalnie fantastyczna, jestem mega szczęśliwa, że taki serial powstał xDD Tego było trzeba! : )
też uważam że szósty sezon nieco odstaje od reszty, choć wciąż mi się podobał. Zgadzam się co do postaci Jenny- bardzo mi się nie podoba to co producenci z nią zrobili od czasu gdy jej książka zaczęła stawać się filmem. Uwielbiam Mię Kirshner i postać Jenny była jedną z moich ulubionych od początku ale mniej więcej od 5 sezonu stała się nie do zniesienia ;/ jej śmierć w sumie mnie ucieszyła ;P otwarte zakończenie to natomiast świetny pomysł :)
ale na przykład ciąża Maxa była bardzo ciekawym wątkiem i sporym zaskoczeniem (nie wiem jak ty, ale ja w życiu bym się czegoś takiego nie spodziewała) i był to kolejny poruszony w serialu ważny, acz niezwykły problem. Moim zdaniem ten wątek w pewnym sensie został rozwiązany, bo widać było pod koniec, że Max dojrzewa do roli samotnego ojca.