I sezon wyśmienity. Brak jednoznaczności, każda postać ma swój cel, który próbuje zrealizować. Nie ma czarnego i białego, jest szarość. Świetne intrygi podrasowane fajnymi, przesadzonymi (ale głownie wizualnie) walkami. Zachowano jednak proporcje pomiędzy efektywnością i realizmem. Tym samym Spartakus, by dać nogę musi uchlać strażników, zmobilizować resztę i znaleźć jedyny w roku doskonały moment. Inaczej się nie dało.
II sezon - w sumie niezły. Prawie to samo co w pierwszym. Intrygi, intrygi, intrygi. Manipulacje i kombinatorstwo, a Ganikus dał radę zastapić Spartakusa. Inny typ, powiem świeżości. Przystojny, oglada się tylko za laskami. Żaden papierowy bohater.
III sezon - Spartakus z ekipą daje nogę do lasu. To oni są w tej części "dobźi". Źli tymczasem knują w Kapui. Mamy kilkoru "zabili go i uciekł" (Onemanejsos; Lukrecja co se miecz z brzucha wyciągła; Aszur z odrośnięta nogą, co to sam dokonuje pochwycenia najważniejszych spartakusków; cieszący się wolnością Ganikus postanawiający wrócic na Arenę dla chwały i dziwek, których zabrakło w burdelu) , niektórzy "zabili go i uciekł" zostają zaplatani po raz kolejny w kabałę, to nic, że sztucznie i na siłę. No więc dobźi walczą ze złymi. Najpierw przez kilka odcinków ganiają się po lesie, a potem dobźi, w operacji "Komando" szturmują bezpośrednio arenę zawalając ją, zabijając tym samym 3 467 cywilów na trybunach i 349 legionistów bezpośrednio i - mało brakło - sięgając włocznią głównego złego. Odbijają oczywiście bez szwanku spoconego Kriksosa - trzeba dodać. Bo taki był cel śmiałego szturmu na centrum wroga.
Z oryginalnego konceptu, niejednoznaczności, braku dychotomii ostało się tylko bezmyslne klepisko z tymi samymi bohaterami, jak w telenoweli. Tylko, że tu zamiast rozwodów i małżeństw mamy powroty na arenę i do domu Batiatusa. Został ino cycek, goła pupa i firlifiut. Tragedia.