Ckliwe i naiwne. Mogli sobie darować pseudo śmierć Jean Lucka. Reszta może być.
Śmieć Picarda była symboliczna i bardzo emocjonalna. Istotą Star Trek jest przekraczanie ostatecznych granic i podążanie w nieznane. Taki właśnie był finał tego sezonu. JL pokonał śmierć (nie pierwszy raz - był już Borg), rozliczył się z przeszłością, zamknął niedokończone rozdziały, a jednocześnie otworzył okno na kontynuację przygód w najlepszym wydaniu. Czekam na kolejny sezon - o ile Patric Suart wyrazi chęć uczestnictwa, choć reszta obecnej ekipy też daje radę.
Nie mogę oprzeć się porównaniu serialu do ostatniego Volwerina - Logan... Ta sama konwencja, te same emocje. Dla mnie bomba!
Jeśli sięgniesz wstecz, Star Trek zawsze był naiwny i bezkompromisowy w swoim idealizmie. Picard nigdy nie wybierał mniejszego zła. Zawsze podążał drogą właściwą - choć trudną i okupioną wyrzeczeniami - dla wszystkich stron.
Wisienką na torcie był Komandor Riker na mostku kapitańskim. Widać było tę samą pasję, błysk w oku, lekko szaloną bezkompromisowość i radość z powrotu do roli - nawet w tak ograniczonym epizodzie.
Engage!