Na dobry początek
1. Kiedy Gul Duakat okazuje się szatanistą (Sic!)
2. Commink out dra Bashira, gdy wychodzi na jaw jego wstydliwa tajemnica
3. Wszystkie odcinki z Sekcją 31.
4. Odcinek w którym oficerowie DS9 zostają zmienieni w pionki do gry
Czekam na wasze propozycje.
1. Jam'hadar wpadają i czyszczą DS9
2. Różne wersje życiorysu opowiadane przez Garaka Bashirowi, kiedy Garakowi nawalił implant (w ogóle wszystkie odcinki z Garakiem)
3. Przejścia Quarka z Klingonami w odcinku "House of Quark"
3. Starsza pani Troi podrywająca Odo
A co sądzisz o tym odcinku w którym Gul Dukat zaczął czcić Widma Pah, moje pierwsze skojarzenie to satanizm.
Chwila moment od kiedy Dukat przeszedł na satanizm? Brakowało tylko pentagramu:-)
Dobry jest też "Coming out" dr. Bashiera kiedy ujawni wszystkimł, wszak niezupełnie dobrowolnie że jest genetycznie modyfikowany oraz chryja jaka wtedy z tego wyszła. Zresztą nie rozumie czemu Federacja jest przeciwko genetycznym modyfikacjom, znam te historie o "Wojnie Eugenicznej" ale nie zupełnie rozumie czemu w takim bądź razie pozwalają służyć w swoich szeregach SI takim jak DATA czy Doktor z Voyagera przecież SI też może okazać się niebezpieczne, mogę przywołać casus "Terminatora" czy "Ja Robot".
Zresztą Bashir oraz O'Brien byli moimi ulubionymi postaciami w DS9, chociaż O'Brien raz mnie nie źle wku... , jak Bashir chciał uwolnić Jam'Hadar od choroby którą zaszczepili im "Zmieni" , w celu ich kontroli, Bashir chciał ich uwolnić ale O'Brien uznał że gdyby "Zmienii" utracili kontrolę nad Jam"Hadar mogło by się to źle skończyć nie tylko dla "Zmiennych" ale także dla ludzi i zniszczył jego eksperyment. Bashir chciał być etyczny a O'Brien postąpił jak ostatnia świnia, zdziwiłem się że nie chciał go za to "przeciągnąć pod kilem" oraz że chciał się z nim dalej przyjaźnić.
Pamiętam też pierwsze odcinki DS 9 w których "Krawiec" Pan Garek zachowywał się jak pederasta, było mi nawet szkoda biednego doktora :-) . Żaden facet nie lubi jak się do niego dostawia inny facet. A pisząc już o "różowej" tematyce zawsze zastanawiałem czemu Kapitana Kirka i komandora Spocka z oryginalnego Star Treka posądzali o pederastie? Przyznaje że oryginalną serie znam tylko pobieżnie, za to obejrzałem wszystkie filmy pełno metrażowe z Kapitanem Kirkiem i nic w nich nie wygląda jakoby ten Wielki Kapitan miał "brzydkie skłonności".
Chciałbym jeszcze nawiązać do "romansu" starszej Pani Troi z Odo, żal mi go było pamiętam odcinek TNG w którym uwięzła się na biednego kapitana Piccarda, pamiętam jak w innym odcinku gdy dowiedział się że pani ambasador Troi ma zaszczycić Enterpise, wyszukiwał tysiąc powodów byle być z dala od niej a ona i tak go odnalazła;-)
Wszystkie, w zasadzie, odcinki z Dukatem są świetne. To jedna z najkrwistszych postaci w DS9, jeden z najlepszych "czarnych charakterów" sagi ST, którego bardzo lubiłem nienawidzieć ;-) A skojarzenie z satanizmem jest jak najbardziej trafne. Dobrzy Prorocy i będący kiedyś Prorokami strąceni w niebyt Pah, którzy w dodatku objawiają się ogniście, istne Anioły i Demony! A Dukat był może oportunistą, ale też był kardasjańskim patriotą, gotowym sprzymierzyć się z każdym, kto gwarantował powrót imperium na Bajor.
Bashir był genetycznie rasowany, ale był zupełnie nieszkodliwy. Był tak przepełniony etyką zawodową, że ani przez chwilę nie postała mu w głowie myśl o panowaniu nad światem. A przecież o to chodziło w wojnie eugenicznej. Rasowani poczuli się lepsi od reszty ludzkości i jako nadludzie postanowili przejąć władzę i zbudować nowy, lepszy świat, bez nierasowanych. Data to taki sam przypadek, jak Bashir, tylko że ten był przepełniony lojalnością wobec Picarda, a poza tym jego jedyną ambicją było się uczłowieczyć. A o Awaryjnym Hologramie Medycznym nie ma nawet co wspominać, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. To już bardziej można by było podejrzewać o skłonności rebelianckie któregoś z ziemskich oficerów Floty.
W odcinku z pomaganiem Jem'Hadar z uwalnianiem się od narkotyku to nie potępiałbym O'Briena tak w czambuł. Bashir znów padł ofiarą swej etyki lekarskiej nakazującej mu pomagać nawet wrogowi. O'Brien myślał w szerszych kategoriach. Nic nie gwarantowało, że uwolnieni Jem'Hadar nie ruszą przez kwadrant Alfa i nie założą własnego imperium. Korzystniej byłoby opracować raczej coś, co pozwoliłoby wyeliminować Jem'Hadar raz na zawsze. Żeby odwołać się do świata SG. Uwolnienie Jaffa od symbiontów spowodowało, co prawda, upadek Goa'uldów, ale nie uczyniło wszechświata wcale bezpiecznym. Przecież Jaffa zaczęli przejawiać ambicje imperialne i mało brakowało, a w podzięce za wyzwolenie pomogliby Orim załatwić resztę galaktyki. A co do "przeciągania pod kilem". Bashir i O'Brien to przyjaciele, ale co ważniejsze towarzysze broni. Takich mało co jest w stanie poróżnić. Poza tym mimo stopnia kapitana Bashir jest tylko lekarzem i jego opinie na tematy ściśle militarne nie są w żaden sposób wiążące dla dowództwa stacji czy personelu ściśle bojowego.
Garak i Bashir to ciekawy temat. Bashir nie jest macho, ale na pewno nie jest gejem, o czym świadczą jego nieustanne próby zdobycia względów Jadzi Dax. A Garak to zawodowy szpieg. Zamierzał zbliżyć się do Bashira, więc przywdział maskę uprzejmego erudyty, idealnego towarzysza do przeintelektualizowanych dysput, jakie uwielbia toczyć Bashir. Obaj z daleka mogą sprawiać wrażenie zbytnio egzaltowanych, ale nie więcej niż np. dwóch profesorów toczących w kawiarni spór o naturę takiego czy innego zjawiska. Nie wiem dlaczego w naszym kraju uprzejmość jest zawsze brana za oznakę słabości. A już Kirk i Spock to zupełnie. Kirk to macho, a Spock... Spock to Spock ;-) W każdym razie dowódca i jego zastępca muszą się rozumieć bez słów i w zasadzie bezgranicznie sobie ufać, więc często faktycznie przypominają zgrane małżeństwo. Weźmy Archera i T'Pol. Choć tu szczerze powiem, że od 3 serii to na miejscu Jonathana A. zakręciłby się koło panny szpiczastouchej.
Betazoidki były zawsze w zalotach bardzo ekspansywne, a Picard mógł trafić gorzej. Np. na Whoopi Goldberg...
Tak Dukat był klasą samą w sobie, ale pamiętam że jak odnalazł córkę która była w połowie Bajoranką, pamiętam jak wspólnie z Kirą jej szukali. Pamiętam jak podczas tej wyprawy Kira była zmuszona opatrywać mu... zadek;-) płakałem ze śmiechu jak widziałem te scenę.
Dukat na trochę się odmienił gdy odnalazł córkę, chyba chciał być dla niej dobry, ale gdy ona zginęła to poskradał zmysły i znowu stał się zły.
A pisząc już o Kardasjanach to pamiętam jeden odcinek z Voyagera w którym AHM odtworzył w postaci hologramu kardasiańskiego lekarza który będącego zbrodniarzem wojennym, przypominającego w każdym względzie prawdziwego zbrodniarza wojennego Dr. Josepha Mengele, zresztą zauważyłem że w uniwersum Star Trek jest mnóstwo odwołań do II Wojny Światowej, chociażby gość który rozwalił planetę Neelixa jest dosłowną kopią J. Roberta Oppenheimera twórcy bomby atomowej, zresztą jak później przeczytałem artykuł na Memory Alpha, autor tamtego odcinka właśnie taki miał zamiar.
Co do Archera i T'pol, to dla niego była ona tylko I oficerem, zresztą ja zajął się już Trip, a co by o Archerze nie mówić nie był on świnią i nie wyciął by takiego numeru swojemu kumplowi:-)
Amerykanie w swoich produkcjach SF często gęsto nawiązują do II WŚ lub wojny secesyjnej. A tak w ogóle to gdzie by się nie ruszyć we wszechświecie to na znakomitej większości planet miejscowi napotykają podobne problemy jak wspaniały naród amerykański w swej historii ;-) Tak na marginesie to Kardasjanie bardzo przypominają Japończyków, a ich metody na Bajorze w niczym nie ustępują temu co Japończycy wyrabiali w Wielkiej Wschodnioazjatyckiej Strefie Wspólnego Dobrobytu.
Tak. Stosunki Archera i T'Pol są raczej bratersko-siostrzane i w tej rzeczywistości inne raczej by być nie mogły bez szkody dla sprawowania komendy na pokładzie (jak się kończy w sytuacji podbramkowej romans dowódcy z zastępcą świetnie pokazano w jednym z odcinków "Andromedy"). Choć kiedy Archer miał robale w mózgu to T'Pol się nim zajęła i to chyba nie na zasadzie służbowej lojalności. Niemniej jako wielki admirator T'Pol na miejscu Jonathana i tak bym spróbował. A z Tuckerem to jest inny problem, bo chłop powinien być bardziej przebojowy, jak ten jego klon, choć fakt że klon nie miał nic do stracenia.
Andromedy akurat nie widziałem, studiuje i nie mam za bardzo czasu na oglądanie chociaż wszyscy polecają mi ten serial, więc w okresie wakacyjnym sobie go obejrzę. Piszesz że tam był motyw romansu dowódcy z zastępcą, możesz mi trochę zdradzić o co tam chodziło?
Co sądzisz o dr. Crell Moset we wszystkich artykułach na temat Star Treka porównuje się go do dr. Mengele.
P.S Kardasianie dla mnie bardziej przypominają III Rzesze niż Imperium Japońskie, przy okazji kiedyś przypadłem na trafiłem na bardzo ciekawy artykuł pt. "Star Trek a socrealizm, PRL i socjalizm" http://www.trek.pl/forum/index.php?act=attach&type=post&id=32
Osobiście nie wiem dużo PRL bo urodziłem się wtedy kiedy ten ustrój się kończy, ale artykuł jest ciekawy i wary przeczytania.
Nie wiem jakie masz pojęcie o Andromedzie. Serial widziałem kilka lat temu, teraz lecą powtórki. Tytułem naświetlenia sytuacji: okręt straży był zarządzany przez SI, jeżeli dowódcy było to wygodne, SI okrętu mogła występować w postaci androida, który mógł pełnić funkcję zaufanego adiutanta lub oficera sztabu, zależnie od preferencji: mężczyzny (w epizodycznych rolach SI okrętów wystąpili nawet tacy giganci SG jak Daniel Jackson i Teal'c) lub kobiety (nawiasem mówiąc tak atrakcyjnego jak Lexa Doig), przyczym androidy były całkowicie uczłowieczone, zarówno pod względem anatomicznym, jak i uczuciowym, jak mi się wydaje SI były pełnoprawnymi obywatelami Federacji. Jeden z dowódców przekroczył cienką linię między przyjaźnią a miłością do swej SI i kiedy podczas rebelii nietzscheańskiej przyparty do muru kazał ostrzelać własne pozycje, a potem zniszczyć okręt SI odmówiła, choć w normalnej sytuacji nie byłaby w stanie zakwestionować taktycznych decyzji dowódcy. Jednak wtedy SI nie myślała jak żołnierz, tylko była kobietą, której ukochany najpierw kazał zabić siebie, a potem popełnić samobójstwo. W rezultacie nie zrobiła nic, bitwa została przegrana, a na koniec zrozpaczona SI wyrzuciła rdzeń napędu i rozwaliła planetę z przyległościami, a sama pogrążyła się w rozpamiętywaniu utraconego szczęścia.
Moset i Mengele metody mieli takie same, ale różnią ich dwie rzeczy: działalność dr Moseta miała na celu zwalczenie konkretnej choroby, a nie jakieś wyimaginowane polepszanie rasy, no i Mosetowi się udało. Niemniej jednak metody Moseta były niedposzczalne i gdyby nie możność eksperymentowania na okupowanym Bajorze pewnie musiałby pozostać jedynie przy rozważaniach teoretycznych, bo na Kardasji natychmiast by został pogoniony w przypadku próby przejścia od teorii do praktyki. Zresztą w Andromedzie też był taki miejscowy Mengele - dr Yanomami.
Ja obstaję przy Japończykach: wszechwładza Armii, Obsydianowy Zakon jako żywo przypominający osławioną Kempeitai, okupacja Bajoru przypominająca wojnę z Chinami z lat 1937-45, i lekarze-zbrodniarze żywcem wzięci z 731 Jednostki Zaopatrzenia w Wodę z Pingfangu. Zresztą byłoby to logiczne, skoro wielki Gene Roddenberry wymyślał ST latając w B17 nad Pacyfikiem. Z tego co pamiętam jakiś czas satcjonował w Espritu Santo, a stamtąd to już tylko rzut beretem do Guadalcanalu, więc chłopina musiał się nasluchać o metodach Japończyków.
Kardasja jako alegoria Cesarstwa Japońskiego ciekawa hipoteza, a pisząc już o Japonii, przypomniał mi się jeden odcinek ST:VOY "Jetrel" notabene jeden z bardziej wzruszających odcinków Voyagera w który opowiada o broni masowego rażenia która zniszczyła ojczystą planetę Neelixa stworzonej przez niejakiego Dr. Jetrela, który jest praktycznie kalką rzeczywistego naukowca Dr. Roberta J. Oppenheimer który stworzył pierwszą bombę atomową podobnie jak Jetrel stworzył ją żeby przyspieszyć zakończenie wojny i podobnie jak on zaczął mieć wyrzuty sumienia po zobaczeniu skutków działania swojego "Dziecka" . Zresztą autorzy tego odcinka przyznali że był on alegorią do Hiroszimy.
A abstrahując od tematu bardzo lubię historie Japonii, zresztą grałem "Total War: Shogun 2" a ostatnio grałem w rozszerzenie "Zmierzch Samorajów" którego akcja toczy się w
XIX w. a głównym wątkiem jest walka z samurajami i stworzenie podwalin pod faszyzujące "Imperium Japońskie " jakie znamy z podręczników do historii. Samuraje szarżujący na konikach nie mają szans z karabinami Gatlinga które armia cesarska nabyła po okazyjnych cenach od Wuja Sama:-)
P.S teraz gram w grę Mass Effect 3 grałem też w powszednią część gra zawiera mnóstwo odniesień do uniwersum Star Trek oraz Stargate chociaż zdecydowanie bardziej do drugiego, w szczególności do SGA. chociażby wędrowna flota Quarian czy nazwisko głównego bohatera Sheppard, sądząc po ksywce również twojego ulubionego bohatera :)
Zresztą mojego również, choć ciągle nie mogę zdecydować który był lepszy Sheppard czy O'Nei.l chyba nigdy nie będę mógł się zdecydować:-)
Można się pobawić w skojarzenia, kto komu kogo przypomina. Ja bym to widział tak:
1) Wulkanie - Brytyjczycy z okresu międzywojennego
2) Romulanie - Rzymianie z okresu wczesnego cesarstwa
3) Kardasjanie - Japończycy z okresu międzywojennego
4) Ferengi - Fenicjanie
5) Klingoni - mieszanka Mongoła z okresu imperialnego i samuraja okresu Edo
Żadna kawaleria nie dotrzyma pola karabinom maszynowym - koń nigdy nie będzie szybszy niż kula
Ja już przestałem się głowić nad dylematem Sheppard czy O'Neill. Oni są po prostu jak Syn i Ojciec. Uzupełniają się tak doskonale, że można spokojnie brać ich w pakiecie ;-)
Co do podobieństw
1. Wulkanie - przypominają mi bardziej greków, bo zadzierają nosa :-) Choć Brytyjczycy z okresu przed II WŚ też mogą być, tacy dystyngowani gentlemani ĄĘ bułkę przez bibułkę.
2. Romulanie = Rzymianie, nawet nazwa to przypomina :-)
3. Kardasjanie, tu się nie mogę zgodzić, obstaje przy III Rzeszy, a Obsydianowy Zakon to po prostu Gestapo
4. Ferengi, tu będę nieoprawny politycznie, obgadałem to na kilku zagranicznych forach i wszystkim przypominali oni Żydów, choć Fenicjanie to drogie skojarzenie, jedno jest pewne Korwin-Mikke byłby na pewno zachwycony wolnorynkowym społeczeństwem Ferengich.
5. Klingonie - To oni właśnie przypominają Imperium Japońskie mają fisia na punkcie honoru i są przeczuleni na własnym punkcje
Według mnie Sheppard I O'Neill to po prostu mistrz i jego uczeń, eksperci w eksterminacji kosmitów niczym Kapitan Bomba :-) O'Neil gustuje w rozwalaniu Goa'uldów Shepard woli rozwalać Widma.
P.S
http://www.youtube.com/watch?v=VoXtgLxji2c
zostawiłem tam parę ciekawych komentarzy użytkownik PawelK198604 :-)
Żydzi to chyba Założyciele. Pozostają w cieniu, manipulują rządami, wkradają się w przebraniu - jak z broszurek propagandowych ministra Goebbelsa. Tylko Vorta i Jem'Hadar nie pasują do obrazu. IDF to znakomite wojsko, ale w żadnym wypadku naćpane lub sfanatyzowane.
Och, chłopaki nie są aż tak krwiożercze ;-) Raczej ekterminują bo muszą niż dlatego że lubią, choć rozwalenie Roju to zawsze dobry pomysł!
Ja jednak pozostaje przy maksymie Kaplana Bomby "Dobry kosmita to martwy kosmita" :-) To oczywiście żart
Ale nadal jestem ciekaw twojej opinii na temat dr Jetrela, co prawda temat miał dotyczyć DS9 ale Voyager też był dobry, zwłaszcza ta aluzja do Hiroszimy, chociaż Janeway raz mnie mocno wkurzyła, żeby nie powiedzieć brzydziej, jak zdegradowała biednego Toma Parisa za to że chciał trzymać się etyki
Faktycznie dr Jetrel to wypisz wymaluj Robert Oppenheimer, tylko w lepszej wersji, bo Oppenheimer ograniczył się jedynie po analizie skutków ataku na Hiroszimę i Nagasaki do przeintelektualizowanego pseudoreligijnego bełkotu, a Jetrel postanowił choć w jakimś stopniu zadośćuczynić ofiarom ataku. Jetrel wymyślił niszczyciel planet, ale nie ma go co obwiniać. Jak powiedział kmdr por Worff "Na wojnie liczy się tylko zwycięstwo".
Janeway twardą babą była, a Paris nie tylko, że nie zastosował się do Pierwszej Dyrektywy, bo to zdarzało się całkiem często i Kirkowi i Picardowi, żeby tylko wspomnieć gigantów Gwiezdnej Floty, ale przede wszystkim odmówił wykonania rozkazu (nie pamiętam już tylko czy w obecności innych oficerów czy w rozmowie w cztery oczy). I szczerze powiem, że obniżenie stopnia do podporucznika + 30 dni ścisłego aresztu to całkiem niewiele jak na rangę przestępstwa. Jak widać Janeway dostrzegła jednak szlachetne pobudki czynu i była dość łagodna.
Jetrel mówił też że gdyby nie on te broń wymyślił by ktoś inny bo jak argumentował postępu naukowego nie da się zatrzymać a każdy nowy wynalazek, prowadzi do innego wynalazku.
Co do Janeway mogę tylko powiedzieć tylko jedno "Anna Maria Wesołowska" Kodeks uber alles:-) lub jak to woli "Dura Lex Sed Lex".
Ona chyba jest przyspawana na stałe do Kodeksu Wojskowego Federacji.
Tom Paris oraz B'Elanna Torres, a także Siedem z Dziewięciu którą lubiłem z innych powodów ;-) byli moimi ulubionymi postaciami w Voyagerze.
Czytałem że Tom Paris miał być pierwotnie nazwany Nick Locarno, który miał być kumplem Wesleya z akademika z odcinka "First Duty" ale to z jakiś powodów nie wypaliło. swoją drogą Picard strofował Wesleya i kazał mu się przyznać chociaż sam w uniwersyteckich czasach zachowywał się nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie zresztą sam to powiedział
I Jetrel miał rację. Powinien był tylko dodać, że najbardziej się pewnie liczyło to, że nową cudowną broń jako pierwsi mamy my, a nie przeciwnik.
Janeway musiała być doskonała, bo symbolizowała awans kobiet w armii. To co uchodziło wielkiemu Picardowi, w przypadku Janeway byłoby końcem kariery i tak samo, to co Picard mógłby puścić płazem bez konsekwencji dla swego autorytetu dowódcy, w przypadku Janeway prowadziłoby do konstatacji, że sobie "baba" nie radzi.
Ja tam za cudownym dzieckiem Floty za bardzo nie przepadałem, zbyt przypominał Wesleya Crushera. Za to lubiłem Kes (szkoda, że tak szybko zniknęła), Awaryjny Hologram Medyczny oraz Tuvoka. No i oczywiście Siedem z Dziewięciu - przy niej opór rzeczywiście nie ma sensu! Och, nie miejmy pretensji do Picarda. Kiedy sztorcował Crushera to przecież robił za autorytet, żywą legendę Floty i bezpośredniego przełożonego, więc nie mógł powiedzieć, że młodość musi się wyszumieć ;-)
Można by rzec że Janeway była bardziej papieska niż sam papież, poza tym ona dostała awans na Admirała, Picard natomiast nie wiadomo zresztą czemu, nie:-
Picard nie został admirałem, bo admirałowie nie dowodzą jednym okrętem ;-)
W przypadku Parisa i Crushera nie chodzi o ich cechy charakterologiczne, tylko o samą koncepcję "cudownego dziecka Gwiezdnej Floty", takiego młodego oficera, co to gdyby nie wiek mógłby bezpośrednio po Akademii dowodzić okrętem, przemądrzałego, ale któremu z racji chłopięcego uroku wszystko uchodzi mu na sucho. W przypadku Lucasa W. sprawa jest inna, bo on był cywilem i faktycznie genialnym dzieciakiem, do tego bez charakterystycznego zadufania.
A ktoś w ogóle podczas podróży Voyagera awansował?
Tuvok awansował:-)
Co do awansów i degradacji zdaje się że degradacja Parisa była to jedna z dwóch degradacji w Star Treku, oprócz niego jedynie James T. Kirk dostąpił tego wątpliwego zaszczytu, ale on akurat tym się nie przejął, chyba nielubił pracy za biurkiem ;-)
Bardzo ciekawa dyskusja, panowie. Dla mnie Ferengi to bardziej jednak Fenicjanie- nie mieli tak krwawej historii jak Żydzi, a dzięki potędze ekonomicznej zachowują niezależność od sąsiednich potęg militarnych.
Wolkanie to wypisz wymaluj buddyjscy Tybetańczycy lub Chińczycy. Chłodni, ale pokojowo nastawieni.
Romulanie- wiadomo, ich nazwa nadana im przez ludzi wynika z podobieństwa ich ustroju do Imperium Rzymskiego.
Klingoni to zdecydowanie imperia Wielkiego Stepu (przede wszystkim Mongołowie) z elementami cywilizacji Japonii.
Kardasjanie to dla mnie prawie wyłącznie III Rzesza. Bajoranie- w innej dyskusji Boguslav zauważył, że oni są jak Polacy: uciemiężeni, ale waleczni i religijni. Skromne środki militarne, ale ogromne bogactwo w sferze duchowej.
Borg- to nie jest konkretny naród. To jednak pewien ustrój, system polityczny. To totalitaryzm rozciągnięty do granic możliwości. To już nie jest nawet Orwell, to po prostu przestroga przed zniewoleniem umysłów i przed technologią, która wyszła spod kontroli. Co ciekawe, pomysł na Borg powstał na długo przed "Matrixem", ale za to nawiązanie do filmu braci Wachowskich mamy w "Voy" w postaci dwóch odcinków pt. "Unimatrix". Co do "Voy" to serial ten zaliczył kilka dziwnych i niedorzecznych wtop fabularnych. Samo dostanie się do Kwadrantu Delta uważam za naciągane- uciekając przez stację Opiekuna mogli ją uprzednio zaminować i zniszczyć, kiedy byliby już "u siebie". No i prawie żaden protest ze strony załogi, skazanej na tułaczkę z powodu ciasno rozumianego humanizmu Kapitan. Zakończenie także jest niejednoznaczne: która linia czasowa jest ostateczna? Czy ta w której Janeway wraca do domu po 17 latach, a Borg nadal istnieje czy też ta, w której J. przenosi się w czasie i dzięki transwarp Borga wraca na Ziemię po 7 latach? Wydaje się, że ta druga opcja: w "Star Trek Nemesis" Janeway jest już admirałem, a zatem dalsze dzieje uniwersum ST oglądamy w postaci zmienionej przez dzielną Kapitan. Ciekaw jestem nowej serii, która ma się rozgrywać w czasach povoyagerowskich (seria wg scenariusza Davida Fostera). Liczę na pojawienie się znajomych twarzy z poprzednich serii , choćby tylko epizodycznie.
Cześć, ten temat w zasadzie miał dotyczyć "Deep Space Nine" ale trochę zboczyłem z tematu:)
Więc postanowiłem powrócić do meritum sprawy czyli do DS9, co sądzisz o odcinku "The Siege of AR-558" w którym Nog stracił nogę, słyszałem że reżyser tego odcinka wzorował się na wojnie Wietnamskiej w którym nota bene sam brał udział. Ponoć z uwagi na brutalność tego odcinka był niedopuszczony do emisji w Wielkiej Brytanii oraz Australii w godzinach popołudniowych z uwagi że mogłyby go obejrzeć dzieci.
PS Ostatnio byłem w kinie na ciekawym filmie sci-fi
"Battleship: Bitwa o Ziemię " mi się podobał
http://www.filmweb.pl/film/Battleship%3A+Bitwa+o+Ziemi%C4%99-2012-540909
Jeden z lepszych odcinków DS9, kiedy Gwiezdna Flota wreszcie przestała być nieustannie pokazywana jako zgromadzenie kosmicznych hippisów, peaceloving gejów z pilotami od TV zamiast prawdziwej broni. Okazało się, że ludzie są równie twardzi jak Klingoni, Kardasjanie czy Romulanie. Nogą Noga i tak nie było się co przejmować, bo Federacja ma jednych z najlepszych lekarzy we wszechświecie, co znaczy, że o ile po walce nie pozostała z człowieka lub nieczłowieka tylko mokra plama, to dr Bashir i jemu podobni poskładają go do kupy i nawet nie będzie specjalnie po nim widać ciężkich przejść. Ten odcinek generalnie przypominał mi film "Byliśmy żołnierzami" z Melem G.
Przyznaje się nie oglądałem tego filmu z Melem G, a gościa lubię zwłaszcza w Brave Heart chyba to obejrzę bo lubię filmy wojenne, zwłaszcza te o IIWŚ i Wojnie Wietnamskiej.
Oglądałem kiedyś na YouTube wywiad z twórcą tego odcinka. Facet opowiadał o swoich przeżyciach z czasów Wojny w Wietnamie gdzie służył jako zwykły żołnierz poborowy. Ponoć gdy tworzył ten odcinek chciał stworzyć alegoryczne przedstawienie tej wojny. Dlatego ten odcinek jest jednym z najkrwawszych w dziejach Star Treka, miał ukazywać całe okropieństwo wojny.
Ponoć Wielkiej Brytanii tamtejszy odpowiednik KRRIT zakazał emisji tego odcinka za dnia bo mógłby narazić wrażliwe oczka dzieciaczków na oglądanie drastycznych scen:-)
Co do Nogi Noga chłopak zachorował na Syndrom stresu po urazowego i zagłębił się w kieliszku wódeczki oraz holograficznej fikcji lat 60 tych Vica Fontaine czasów kto by pomyślał Wojny Wietnamskiej:-)
Dopiero Dr. Bashir oraz Vic Fontaine nakłonili Noga żeby przestał się użalać nad sobą i uwierzył w siebie.
To były jedne z lepszych odcinków DS9
Przyznaje się nie oglądałem tego filmu z Melem G, a gościa lubię zwłaszcza w Brave Heart chyba to obejrzę bo lubię filmy wojenne, zwłaszcza te o IIWŚ i Wojnie Wietnamskiej.
Oglądałem kiedyś na YouTube wywiad z twórcą tego odcinka. Facet opowiadał o swoich przeżyciach z czasów Wojny w Wietnamie gdzie służył jako zwykły żołnierz poborowy. Ponoć gdy tworzył ten odcinek chciał stworzyć alegoryczne przedstawienie tej wojny. Dlatego ten odcinek jest jednym z najkrwawszych w dziejach Star Treka, miał ukazywać całe okropieństwo wojny.
Ponoć Wielkiej Brytanii tamtejszy odpowiednik KRRIT zakazał emisji tego odcinka za dnia bo mógłby narazić wrażliwe oczka dzieciaczków na oglądanie drastycznych scen:-)
Co do Nogi Noga chłopak zachorował na Syndrom stresu po urazowego i zagłębił się w kieliszku wódeczki oraz holograficznej fikcji lat 60 tych Vica Fontaine czasów kto by pomyślał Wojny Wietnamskiej:-)
Dopiero Dr. Bashir oraz Vic Fontaine nakłonili Noga żeby przestał się użalać nad sobą i uwierzył w siebie.
To były jedne z lepszych odcinków DS9 z tym trudno się nie zgodzić a to co napisałeś o Hipisach to też prawda, wreszcie przestali chrzanić te idealistyczne bzdety i pokazali prawdę o wojnie, na pewno w przyszłości na wojnie tak samo będą trupy i osoby okaleczone przez wojnę
W tym odcinku pokazali wojnę z perspektywy żołnierza piechoty i do tego bez nastawiania fazerów na ogłuszanie, co dla większości fanów ST mogło być szokujące, ale jak się zastanowić to całkiem sporo odcinków Star Treka mogłoby pretendować do miana kosmicznych rzeźni, tylko że pokazanych w tzw. domyśle. Przecież na każdym eksplodującym efektownie statku ginęło o wiele więcej członków załóg (minimum 50 - 100) niż w tym słynnym odcinku (w przeciwieństwie do Gwiezdych Wojen w ST mało kto zdąża opalić kapsuły ratunkowe nim po krytycznym trafieniu następuje eksplozja).
Właśnie piechociarze gwiezdnej floty przestali zgrywać pedałków którzy bawią się paralizatorów by przypadkiem nie skrzywdzić swoich przeciwników którzy podnieśli rękę na socjalistyczne państwo;-) ach co ja pisze to przez te rozszerzoną historie z liceum :)
Najważniejsze że żołnierze gwiezdnej floty przestali symulować walkę a zaczęli strzelać aby zabić. Co nie było dobrze widziane przez wszystkich i jak napisałem wcześniej w niektórych krajach zablokowali ten odcinek ze względu na zbytnią brutalność.
Reżyserowi też się nieźle dostało obrońcy moralności ględzili że Star Trek to serial familijny i nie powinno być takiej brutalności bo to mogą oglądać dzieci i powinien nieść pozytywne wzorce . Producenci się bronili że serial jest przeznaczony dla starszej młodzieży i dorosłych oraz że chcieli pokazać konflikty militarne takimi jakimi są w rzeczywistości, ze wszystkimi ich okropnościami a widzowie mieli z tego wyciągnąć morał miał być "Za sprawę mojej Ojczyzny
w potrzebie, krwi własnej ani życia nie szczędzić" Czyli jak jest się atakowany przez Bandytę a Dominum było takim bandytą, to użycie siły militarnej jest uzasadnione, a nawet wskazane.
Niestety większość postępowców woli wpajać dzieciakom że jeśli dostaną w mordę to pod żadnym pozorem nie należy mu oddawać, bo jeszcze biedaczkowi coś się stanie :-)
Mają udawać że pada deszcz, sorry za tą przy długą dygresje
ST jako serial familijny, bo zejdę. SF nigdy nie było nurtem familijnym! Boże, co za przygłupy siedzą w tych redakcjach programowych TV! Serial familijny to "Mały domek na prerii" i temu podobne produkcje dla dzieci, gdzie kowboje mają pistolety na wodę, a Indianie zamiast ganiać z tomahawkiem za osadnikami dają im pieczone indyki. Z tym złym Dominium to bym nie przesadzał. Po prostu doszło do konfliktu granicznego między mocarstwami. Dominium poczuło się zagrożone, że Federacja włazi mu do jego kwadrantu i postanowiło zaatakować prewencyjnie. Zresztą podobne konflikty graniczne były na porządku dziennym w uniwersum ST. Co do reszty to racja. No może oprócz socjalistów. Ci też potrafią przywalić jak się zdenerwują. Tacy Szwedzi na przykład.
A co sądzisz na temat grupka Wesleyów o przepraszam przejęła dowodzenie nad okręt kosmiczny klasy Defiant (odcinek valiant)
Pomimo sporego czasu od kiedy oglądałem DS9 zawsze zastanawiałem się czemu Nog nie przejął dowodzenia, był świeżo po akademii miał pełny patent oficerski a tamten był tylko P.O dowódcy. Równie dobrze ja mógłbym sobie nadać tytuł Cesarza Francuzów :-)
Bo to był odcinek na cześć Noga, który wreszcie się wyleczył z kompleksu cudownych dzieci Akademii, które tak boleśnie go zignorowały. Ale faktycznie masz rację. Fabuła jest zupełnie bezsensowna, bo dowódca Valianta przekazując tymczasową komendę SuperWesleyowi kazałby mu natychmiast zasuwać z maksymalną prędkością ku najbliższej placówce Federacji, nie wspominając nawet o tym, że Nog natychmiast po wejściu na pokład automatycznie objąby dowodzenie jako najstarszy stopniem i do tego jedyny prawdziwy oficer na pokładzie. Wszak jak powiedział kiedyś major Winters nie salutujemy człowiekowi tylko szarży.
Kompania Braci, pamiętam to również mój ulubiony serial:-)
Zdziwiłem się że Nog nie przejął dowództwa zaraz po wejściu na pokład, nawet zadałem nawet takie pytanie na pewnym Star Trekowym forum, ale dostałem wymijającą odpowiedź że P.O dowódcy może odwołać tylko kontradmirał gwiezdnej floty. Na chłopski rozum to ma sens ale z drugiej strony, zastanawiałem się że, jeżeli nawet taki przepis istnieje to dotyczy "pełnoprawnych oficerów" a nie jak to pięknie określiłeś grupki Wesleyów która przejęła dowodzenie nad okrętem wartych kilkadziesiąt miliardów dolarów o przepraszam Kredytów Federacji:-)
Muszę zresztą przyznać że będąc na miejscu Noga chyba również nie podejmowałbym próby przejęcia dowództwa jeszcze ta grupa psychotycznych Wesleyów oskarżyła by mnie o bycie "Zmiennym" który usiłuje dokonać infiltracji, i próbowali by mnie zamordować, taki proces Salem a la XXIV w. z świrami i fanatykami lepiej nie zadzierać:-)
Tak na marginesie ten cały "Red Squad" z którego wywodzili się ci kadeci przypominał mi trochę "Hitlerjugend" :-). Wiem że nie powinienem porównywać tak czcigodnej instytucji jak Gwiezdna Flota do nazistów ale to skojarzenie samo się nasuwa. Najpierw "Red Squad" wziął udział w puczu wojskowym cudem udaremnionego przez Kapitana Sisko,, a potem ta heca przejęciem okrętu i walką na własną rękę, szczerze powiedziawszy zastanawiam się czemu nie zostali rozwiązani za udział w puczu. Przecież to czuby i fanatycy, czy Federacja nie posiada zamkniętych zakładów psychiatrycznych?
Ten odcinek przypominał mi trochę "Czas apokalipsy" film ten widziałem bardzo dawno temu, tak jakoś mi się skojarzył.
Co do tych kadetów to oni przypominali mi trochę żołnierzy Cesarstwa Japonii, który byli tak zindoktrynowani propagandą że odmawiali złożenia broni mimo oficjalnej kapitulacji Japonii
To dziwne jakieś wyjaśnienie z tym kontradmirałem, bo gdzie na pustkowiu kosmosu tak od ręki wytrzasnąć oficera flagowego? Regulaminy Gwiezdnej Floty są ściśle oparte na regulaminach amerykańskich, tylko nie wiem czy USAAF czy USN, bo te pierwsze Roddenberry znał dobrze, a z tymi drugimi miał do czynienia. A tam łańcuch dowodzenia jest precyzyjnie określony - w przypadku niezdolności dowódcy do sprawowania funkcji komendę obejmuje najstarszy stopniem z będących na miejscu oficerów. W tym przypadku podporucznik Nog, dysponujący odpowiednim poziomem dostępu i doświadczeniem. Przecież Wesleye byli tylko grupą nastoletnich słuchaczy szkoły oficerskiej, dla których każdy oficer jest bogiem i carem. Jeśli chodzi o psychozę, to powinna ją zrównoważyć latami wpajana dyscyplina i szacunek dla oficerskich nitów. Tak czy inaczej Nog miał pełne prawo przejąć dowodzenie nad Valiantem, nawet jeżeli oznaczałoby to posłanie SuperWesleya do aresztu lub w próżnię.
HJ to przy Wesleyach całkiem normalni żołnierze (mam na myśli 12 DPanc. SS HJ). Młodzi fanatycy, ale dowodzeni przez doświadczonych oficerów. Tu miało być tak samo, tylko oficerowie wyginęli (choć jest to mocno naciągne, nie znam przypadku, nawet mocno uszkodzonych okrętów, gdzie nie udałoby się znaleźć choćby jednego żywego oficera). Po promocji, rozrzuceni po całej Federacji i stale nadzorowani Wesleye nie byliby wcale niebezpieczni, a kto wie może nawet wyrośliby na rozsądnych oficerów. Ci, co by przeżyli, bo z wesleyowskim nastawieniem do walki to niewielu dożyłoby admiralskiego awansu ;-P. A jeśli chodzi o skojarzenia filmowe, to ten odcinek raczej przypomniał mi "Bravehearta" i postawę Williama Wallace'a, którą pewien historyk określił słowami: są tacy ludzie, którzy nie przyjmują do wiadomości, że przyjęcie już się skończyło i trzeba iść do domu. SuperWesley zachowywał się jak jakiś niedoważony partyzant z wyciętego lasu, który na wszystko reaguje zachowaniem typu: A ilu ich? A stu! A ilu nas? A trzech! No to co? Walimy? Japończycy byli przynajmniej zdyscyplinowani i walczyli tylko, kiedy nie wiedzieli, że wojna się skończyła, a nie dlatego, że nie przyjęli końca wojny do wiadmości.
Ja na miejscu Nog'a bym nie ryzykował z ideologizowanymi fanatykami nie ma normalnej dyskusji. Załóżmy że Nog próbował by objąć dowodzenie, zapewne za doprowadzenie okrętu do bazy dostał by z miejsca awans i pochwałę, ale nie oto chodzi. Ja bym raczej się nie wychylał on sam jeden do tego przyjaciel korespondent wojenny vs grupka zindoktrynowanych do granic możliwości kadetów Akademii, jakie ma szanse że sam nieskończy w próżni. Niczym we "Władczy much" grupka dzieciaków przejęła pełnie władzy, nikt nie oddaje władzy po dobroci, niestety taka bolesna prawda. Skąd zresztą że prawdziwy dowódca Valianta umarł śmiercią "naturalną", no i mamy suspens Hitchcocka ;-)
A tak na poważnie przecież nawet poważni oficerowie z wieloletnim stażem łamali zasady "Gwiezdnej Floty" chociażby dowódca USS Equinox ze Star Trek: Voyager przeprowadzał nielegalne eksperymenty i odmówił podporządkowania się Kapitan Janeway mimo tego że to ona dowodziła większą jednostką i zgodnie przepisami Gwiezdnej Floty, powinien to uczynić.
Wracając do tematu ja nie wiem czy ja na miejscu Noga bym chciał skończyć "Boskim Skarbcu":-)
Z fanatykami lepiej nie zadzierać P.O dowódczy Tim Watters którego tak wdzięcznie określiłeś SuperWesleyem :-) jest niczym guru sekty jak Jim Jones a z takimi lepiej nie zadzierać.
BTW przypomniał mi się odcinek Stargate SG-1 w którym pułkownik Maybourne został królem na jednej planecie ;-)
Nie mówię, że opanowanie Wesleyów byłoby proste. Fakt, że powinny na nich zadziałać mechanizmy dyscyplinarne zaszczepione w Akademii, które tak dobrze się sprawdziły, kiedy Sisko potrzebował informacji na temat działań osobistej gwardii adm. Leytona, podczas próby obalenia psowatego prezydenta Federacji, ale wypada się zgodzić, że jeżeli Nog zdecydowałby się działać, musiałby zastosować metody z gatunku radykalnych, czyli fazer w jedną rękę, nóż w drugą, okrzyk bojowy na usta i kasacja wszelkiej opozycji (przydałoby się kilka lekcji walki wręcz u Worfa), choć szczerze mówiąc, to jakoś nie widzę Noga w eastwoodowskiej roli cedzącego każde słowo przez zaciśnięte na niedopałku cygara zęby desperado, gotowego rzucić wyzwanie całemu światu.
Mnie to raczej przypominało spotkanie na szczycie w BSG, kiedy dobrotliwy dziadek Adama musiał walczyć o życie z feministką z piekła rodem w osobie adm. Kane.
Co Nog'a to rzeczywiście przydałoby się parę lekcji walki wręcz u komandora Worfa, choć sądzę że przeszedł on takie szkolenie podczas sowiej nauki w Akademii, ale nie sądzę by to pomogło by mu to pokonać SuperWesleya. Tamten miał zapleczami grupę fanatycznie oddanych (niczym SS) kadetów, on tylko sam jeden, "i Herkules d. kiedy ludzi kupa:-) "
Poza tym już sam wielki Jean Luc-Picard miał kłopot z jednym a co dopiero z całą gromadą, Jak w tym odcinku w którym zaćpany Wesley przejął kontrole nad Enterprise, zresztą w tym odcinku wszyscy byli zaćpani.
Wracając do Nog'a pamiętam że chyba komandor Worf wypowiadał się negatywnie o jego pomyśle wstąpienia do Akademii, bo Ferengi są fałszywi i nie umieją walczyć, dopiero potem zmienił nastawienie.
Co do BSG nie widziałem tego serialu, oglądam dużo science-fiction, ale tego nie.
Możesz mi przybliżyć o co w nim chodziło?
Pamiętam za to jeden odcinek ST:TNG w której Jen-Luc Picard użerał się z adm. Norah Satie, chciała zniszczyć mu karierę, mi się ona kojarzyła ze stalinizmem i McCartyzmem :-)
W ogóle wątek Noga w Akademii jest ciekawy, bo chyba Sojusz Ferengi nie jest w Federacji, ani nie przypominam sobie, żeby Nog miał federacyjne obywatelstwo. A jak myślisz wkurzony Worf machający bat'lethem mógłby okiełznać Wesleyów? No ja w każdym razie uznałbym jego prawo do dowództwa bez zbędnej dyskusji ;-P
A szkoda. W mojej opinii BSG, a przynajmniej dwie pierwsze serie, mają status w zasadzie kultowych. A sytuacja miała miejsce na przełomie pierwszej i drugiej serii, kiedy Galactica napotkała Pegasusa i nastąpiło zderzenie cywilizacji. Adama skupiał się na ochronie cywilnej floty, która miała uratować ludzkość od całkowitej zagłady. Władze cywilne i wojskowe - czyli prezydent Roslin i komandor Adama - wypracowały jakiś model współpracy i wzajemnego poszanowania, choć dla wszystkich było jasne, że wobec wojny z Cylonami to Armia zajmuje pozycję silniejszego partnera. Na pokładzie Pegasusa panowała zaś dyscyplina rodem z żaglowców, gdzie dowódca jest panem życia i śmierci swej załogi. Admirał Kane postawiła krzyżyk na cywilizacji i skupiała się wyłącznie na zemście, do tego stopnia, że kazała wypatroszyć z przydatnych części cywilne statki z uciekinierami zupełnie nie dbajac o przetrwanie gatunku. Początkowo Adama bez sprzeciwu uznał zwierzchnictwo Kane, ale rychło okazało się, że wizja Kane oraz Adamy i Roslin są do tego stopnia rozbieżne, że Roslin jako prezydent 12 Kolonii i nominalny zwierzchnik Sił Zbrojnych upoważniła Adamę do zdjęcia Kane z dowództwa, otwarcie stwierdzając, że albo Adama zabije Kane, albo Kane zabije Adamę, ją i w zasadzie wszystkich ocalałych. Niemal doszło do bratobójczej bitwy i to w obliczu Cylonów, ale na szczęście dr Baltar poruszył palcem losu i Kane zginęła z rąk zbiegłej z aresztu Cylonki.
Przecież gwiezdna flota przyjmowała w swe szeregi "obcokrajowców". Worf jest najlepszym tego przykładem pierwszy Klingon w gwiezdnej floty, choć może nie jest to najlepszy przykład zważywszy na to że został adoptowany przez ludzkich rodziców.
Poza tym Gwiedna Flota jest kalką sił zbrojnych USA, które przyjmują w swe szeregi ludzi posiadających prawo stałego pobytu w USA, Jest zarazem sposób na uzyskanie amerykańskiego obywatelstwa, może w Zjednoczonej Federacji Planet jest podobnie. Quark, Rom i Nog dosyć długo przebywali na terytorium Federacji żeby uzyskać prawo stałego pobytu. No i Sojusz Ferengich i Federacja mocno się do siebie zbliżyły po tym jak Sojusz Ferengich pod rządami Zek'a a potem Rom'a stał się "lewo skrętny" co s pewnością przypadło do gustu włodarzom Federacji j jej "Psowatego prezydenta" jak nieporwanie politycznie go określiłeś.:-)
Poza tym Rom niedoceniany geniusz i ojciec podporucznika Noga, wynalazł dla Federacji samo-replikującą się minę, nie biorąc za to ani centa co jak na Ferengich jest ewenementem :-)
Wracając do wesleyów ja na miejscu Noga bym się nie wychylał bałbym się że wyniku awarii sytemu podtrzymywania życia "zostałbym omyłkowo wyssany w próżnie" i nikt potem by się na tym nie pochylił "żeby nie plamić honoru gwiezdnej floty":-) Abstrahując trochę od tematu czytałem w jednej książce że w PRL zdarzało się że żołnierze zabijali swoich kolegów nawet starszych stopniem, a potem ukręcano sprawie łeb żeby nie plamić honoru jednostki. Obawiam się że tu mogłoby być podobnie. Kto potem dojdzie co się stało na zadupiu kosmosu, w szczególności jeśli sfałszuje się logi, a to się już zdarzało, niestety
Ale jak słusznie zauważyłeś Worf miał ludzkich rodziców i zapewne federacyjne obywatelstwo, a Nog to Ferengi z Ferengich. Ze Stacją to też chyba nie jest tak prosto, bo DS9 wydaje się być terytorium Bojoru, tylko zarządzanym na zasadzie jakieś modelu mandatowego przez Federację, żeby odwieść Kardasjan od rewizjonizmu i rewanżyzmu, a i sam Bajor nie za bardzo był się w stanie zdecydować, czy chce do Federacji czy jednak może nie do końca. Ale można też władze Federacji podejrzewać o jakieś bardziej dalekosiężne plany wobec Noga i Roma. Być może Federacja postrzegała ich w kategorii pierwszych jaskółek zwiastujących członkostwo Sojuszu Ferengi w Federacji, bo w końcu więcej u Ferengich powinno się znaleźć Romów i Nogów niż Quarków, choć nawet ten rzutki Ferengi interesu ma zwykle bardziej pod górkę niż odwrotnie ;-P Widocznie Federacja nie jest aż tak ciapowata jak się ją zwykle postrzega, np. przez pryzmat niezdecydowanego Prezydenta, który na dodatek wygląda jak dog niemiecki przebrany w jakiś fikuśny garnitur.
Nielubiani i niechciani oficerowie mają pod górkę w każdej armii, a gdzie wszyscy chodzą z nabitą bronią tam i o "wypadek" niezbyt trudno. Może i Nog wykazał się dużo większą dozą rozsądku niż przeciętny oficer Floty, ale jaką ładną mógłby zrobić rozpierduchę, gdyby postanowił jednak zostać szefem Latającego Domu Wariatów im. Wesleya Crushera :-0
Ja gram w taką fajną gre MMO Star Trek Online, była kiedyś odpłatna a że zrobili z tego F2P (free to play) czyli za darmo to postanowiłem spróbować, fabuła gry jest otwarta dzieje się 20 lat po Voaygerze i jest tam wspomniane że federacja wprowadziła system "podwójnego obywatelstwa" to jest członkowie innych galaktycznych państewek które są w sojuszu z Federacją mogą wstępować do Gwiezdnej Floty.
Co do przejmowania "Latającego Domu Wariatów", gdybym był na miejscu Noga bym nawet nie próbował z tego co słyszałem to kosmos to straszne zimne miejsce brrr.. :-)
A gdy by mu się coś stało to i tak by się nikt nie dowiedział, bo Federacja ma w zwyczaju tuszować wstydliwe sprawy wszak rodzinnych brudów się nie pierze publicznie (Casus USS Pegasus, gdzie federacja prowadziła nielegalne eksperymenty i gdyby nie dociekliwość Jean-Luca, nikt by o tym nie wiedział)
Co do prezydenta federacji to oni są szczytem tolerancji gatunkowej nawet Scooby Doo może zostać prezydentem przy czym nie przeszkadza to im posiadać własnego NKWD (sekcja 31) spiskować w celu przeprowadzenia ludobójstwa czy łamać konwencje międzynarodowe przeprowadzając eksperymenty z maskowaniem statku, czego w myśl konwencji nie powinna robić zresztą jestem pewny że maczała w tym swe KGBbowskiw paluchy SEKCJA 31:)
Mam pytanie a co sądzisz o tym odcinku w którym Kapitan Sisko cofnął się w czasie do czasów Kapitana Kirka ;-)
P.S teraz się przymierzam żeby po raz kolejny oglądać film "Stargate SG-1 : Arka prawdy" nie mam co oglądać :-
Można zawsze pooglądać powtórki jak B5, Farcape czy DS9 na AXN Scifi. A odcinek o podróży w czasy Kirka była całkiem fajny, zwłaszcza jak chłopaki usiłowali się przystosować do dawnych czasów wskaukując w te gejowskie wdzianka udające mundury i kładąc tonę żelu na włosy, żeby osiagnąć niezapomniany styl lat 60. (oprócz Sisko, bo ten akurat był w fazie bezwłosej). Z drugiej strony Dax wyglądała naprawdę zabójczo w mundurze z epoki Kirka i szkoda, że na K7 nie wyskoczyła na chwilę Kira, bo chętnie bym ją zobaczył w tych oficerkach i mini ;-) Jak zwykle przy podróżach w czasie było sporo żartów sytuacyjnych i to całkiem zabawnych, tyle że dramaturgii w takich odcinkach nie ma żadnej, bo przecież wiemy, że wszystko musiało pójść dobrze - taki paradoks czasowy. No i niezapomniane dwa smutasy z Policji Czasu na dokładkę.
Te gejowskie wdzianka to klasyka Star Treka, zresztą czytałem że kapitana Kirk i Pan Spock byli posądzani o bycie
krypto-homoseksualistami ale to plota, a może nie;-)
Co do podróży w czasie mam pewne pytanie niemal w każdym filmie i serialu scienfiction, były on obwarowane szeregiem obostrzeń i zakazów, jak "Pierwsza dyrektywa temporalna". Nie wolno było używać podróży w czasie nawet jak mogły przynieść korzyści.
Pamiętam odcinek "Stargate: Atlantis" w którym Lantiański naukowiec imieniem Janus skonstruował Wehikuł Czasu którym miał zamiar wynik w wojny z Widmami, ale wyniosły "Kanclerz" Atlantydy uznał że nie mają prawa zmieniać linii czasu, w zasadzie czemu nie, ja bym skorzystał ;-)
To ploty godzące w boahterów Federacji ;-)) A tak na poważnie taka była moda lat 60. i choć nam wydaje się ona śmieszna, to jestem pewien, że aktorzy z ST pewnie byli naszykowniej ubranymi kolesiami ówczesnego wszechświata :-0
Co do podróży w czasie to zawsze są dwa problemy:
a) wszyscy boją się paradoksu dziadka
b) wszyscy boją się, że ewentualna zmiana w przeszłości spowoduje w rezultacie powstanie jeszcze gorszego wariantu przyszłości, niż ten który był obiektem zmian
Kanclerz Merdin kazał Jabusowi zniszczyć jego wehikuł bo obawiał się pewnie że po ewentualnej korekcie "linii czasowej" może być znacznie gorzej niż wcześniej choć według mnie nie miał za dużo do stracenia, za to wiele do zyskania, zniszczenie Widm oraz ocalenie swojej chylącej się ku upadkowi cywilizacji.
Ja bym skorzystał
Choć z drugiej strony podróże w czasie mogą zrobić większy burdel niż był wcześniej. Jak było w przypadku pewnego szalonego naukowca ze Star Trek: Voyager, próbującego uratować swoje imperium. Zresztą v Voyagerze było pełno motywów podróży w czasie.
Kapitan Janeway łamała "pierwszą dyrektywę temporalną" w każdym odcinku, no prawie każdym ;-) Przeciecz to dzięki podróży w czasie Voyager powrócił do przestrzeni Federacji w 7 lat zamiast 20.
Zresztą mój kandydat na Wesleya w Voyagerze podporucznik Harry Kim też ją złamał ratując Voyager. Ogólnie podróże w czasie mogą być użyteczne choć niebezpieczne:-)
P.S ciekaw jestem czy po wstąpieniu Bajaru do Federacji, władze zarekwirowały im kamień czasu czy nie ;-) wszak w świetle prawa Federacji są na cenzurowanym ;-)
Lantianie w przeciwieństwie do Janeway nie stali pod ścianą. Ona miała do wyboru skorzystać z ostatniej deski ratunku kosztem nagięcia zasad lub zostać w Delcie, bo do tego de facto sprowadzałaby się 20 letnia podróż. Lantianie mieli wygodny azyl na Ziemi lub trenscendencję, więc w gruncie rzeczy nie musieli walczyć z Widmami do upadłego.
Ogólnie nie wypada się nie zgodzić, że podróż w czasie jest, że sparafrazuję wypowiedź panny najemniczki z "Obcego kontra Predator", jak kondom, lepiej mieć tę opcję w zanadrzu i nie użyć, niż nie mieć kiedy jest potrzebna ;-)
Zaraz tam skonfiskowali. Przecież boski Wysłannik jest orbitalnym nadzorcą Bajoru.
Gdyby Merlin czy tam Merdin skorzystał w wynalazku Janusa to by nie musiał by "walczyć z widmami" bo znaczenie Widm uległo by znacznemu zmarginalizowaniu. Ja bym skorzystał to trochę oszustwo ale kto nie oszukuje. Ja na przykład jak mi coś nie pójdzie w grze komputerowej to ładuje ostatni save i szafa gra;-)
Przecież Ba'alowi się prawie udało tylko SG-1 jak zwykle pokrzyżowało mu plany i przywróciło "właściwą linie czasową". Gdy by Janus cofnął się w czasie i ostrzegł Lantian w przeszłości może historia potoczyła by się zupełnie inaczej, no chyba żeby jakaś zdesperowana grupka widm również cofnęła się w czasie żeby przewrócić "właściwą linie czasową" ;-)
PS. Mam takie pytanie czy oglądałeś taki serial jak "Spelbinders" znany w Polsce pt. "Dwa Światy "to on zainteresował mnie science-fiction naprawdę ciekawy.
Potem były dopiero Sliders, Star Trek i Stargate
Merlin to chyba Widm nie wziął na poważnie, w przeciwieństwie do Janusa, i poświęcał się głównie walce z Orimi, bo o ile mnie pamięć nie myli to Goa'uldzi też mu chyba dyndali. Inny problem Merlina to brak opcji SAVE w Menu. On musiał zrobić wszystko dobrze od pierwszego razu albo zobaczyłby GAME OVER na chwilę przed śmiercią swego jedynego życia ;-)
Ba'al był Zły, a Zły może więcej, bo nie musi się troszczyć o te wszystkie poboczne skutki, które tak zajmują tych dobrych ;-) A poza tym Ba'al był nie tylko Goa'uldem czynu, ale przede wszystkim miał zacięcie naukowe, a Widma, poza Toddem oczywiście, który miał niebywale szerokie horyzonty, to jednak była w przytłaczającej większości strasznie prymitywna banda.
Co do "Dwóch światów" to tytuł nie jest mi obcy, ale jakoś słabo go kojarzę. Dla mnie początek to Star Trek: Następne Pokolenie w przypadku kosmosu, Sliders z teorią światów równoległych i bardzo dawno temu dwa sezony SG 1 na TVN jeśli chodzi o Military SF, że o filmie Emmericha nie wspomnę oraz oczywiście kultowa Planeta Małp z Charltonem Hestonem. No i książka od której wszystko się zaczęło: Planeta Śmierci Harry'ego Harrisona.
Ba'al był przede wszystkim organizatorem i to bardzo dobrym.
Od nauki miał pomagierów, zwłaszcza takiego jednego Goa'ulda obżartucha;-)
Nazwisko jakoś wyleciało mi teraz z głowy.
Co się tyczy Spelbinders może to pomoże http://www.youtube.com/watch?v=EpeEVfJUXaE
Mnie on bardzo się podobał potem w ten sam deseń był "Sliders" o którym zapomniałem wspomnieć, moja wina ;-)
Co do "Spelbinders" mam wielkie plany, jakiś rok temu odkryłem stronę http://www.fanfiction.net/ na którym jak sama nazwa wskazuje są umieszczone fanfiki czyli twórczość fanów. Moje ulubione działy to Star Trek i StarGate. Ostatnio noszę się z poważnym zamiarem napisania fan-fiction łączącego uniwersum Stargate z uniwersum Spelbindera czyli tzw. crossover.
W moim opowiadaniu ten chłopak ze spellbindera parę tygodni po definitywnym powrocie "świata równoległego" po wraca do miejsca w którym kiedyś było przejście. Łażąc po lesie przypadkowo wpada do dziury w której odnajduję dziwnie wyglądający obiekt w kształcie "koła" oraz biblioteczkę, w której księgi są zapisane dziwnym przypominającym "Łacinę" językiem z którym zetkną się już w czasie bytowania w "równoległym świecie" po roku wytężonej pracy udaje mu się uruchomić ten dziwnie wyglądający przedmiot,. Książek które przeczytał dowiaduje się że to gigantyczne koło służy do ekspresowej podroży z punktu A do punktu B i nazywa się Astra Porta.
Uruchamia to dziwnę urządzenie przechodzi przez Astra Porta i znajduję się z powrotem w krainie "mistrzów magii" spotyka panienkę którą wcześniej tu poznał. Po dłuższej dedukcji dochodzi do logicznego wniosku że to nie "świat równoległy" ale inna planeta na obrzeżach naszej galaktyce a "mistrzowie magii" w zamierzchłych nazywali się "Lantianie" i uciekali przed wysysającymi energie życiową potworami.
Konkludując pod koniec opowiadania nasz postanawia opowiedzieć całemu światu postanawia opowiedzieć swoją historie. Tajemniczość SGC idzie się... ;-) IOA jest wkurzona do granic możliwości Woolsey żąda międzynarodowego trybunału dla chłopaka a w zasadzie mężczyzny bo końcówka opowiadania działa by się już w naszych czasach, jednym słowem cyrk na kółkach i jajaca jakich świat nie widział :-)
Czekam teraz tylko na koniec roku akademickiego, wtedy jak będę miał czas to napisze to opowiadanie, chociaż nie wiem bo nie mam talentu pisarskiego.
Zwykle sponsorzy naukowców, tak jak i artystów, sami mają zacięcie w tym kierunku, bo jak inaczej rozpoznaliby talent sponsorowanych. Poza tym Obżartuch został złapany przez SGC na długo przed końcem kariery Ba'ala, więc niedak jakoś musiał sobie radzić dłużej sam ;-)
Autor nie może oceniać sam czy ma talent, bo jest nieobiektywnie entuzjastyczny lub pesymistyczny. Po prostu napisz i zaczekaj na odzew czytelników. O ile złośliwcy nie zabiją komentarzami, to może ktoś nawet napisze kontynuację...
Ba'al to mój ulubiony Goa'uld klasa sama w sobie aż trochę szkoda że SG-1 go skasowało bo ja go akurat lubiłem chociaż był czarnym bohaterem tej sagi.
Co do mojego pomysłu na opowiadanie chyba zabiorę się za to podczas wakacji. Może jakiś scenarzysta to zobaczy i posłuży mu do zrobienia nowego Stargate połączonego ze Spelbinders :-)
Historia "Obcego kontra predator" o którym wspomniałeś wcześniej czy "Jason kontra Fredy", łączenie produkcji które nie mają ze sobą nic wspólnego ale po połączeniu rodzi się nowy Hit kinowy;-)
Zresztą ciekaw jestem jak wyglądał by Stargate gdyby ich supertajna organizacja się posypała ;--)
Wiem było parę odcinków w "alternatywnej rzeczywistości" które ukazywały "czarną wizie" po ujawnieniu Gwiezdnych Wrót światu, ale w cale tak być nie musi.
PS. Wróciłem właśnie z kina z "Dyktatora", naprawdę super film.
Ba'al był klasą sam dla siebie, bo nie dosyć, że dobrze napisany, to jeszcze wiele genialnie zagrany przez Cliffa Simona. Ale w sumie nie wielu Goa'uldów wybijało się ponad przeciętność: Yu, Nirrti, Anubis. Apofis był taki dość nijaki. Ba'al wybijał się podobnie jak Todd na dość nijakim tle swej rasy, choć obie postacie były genialnie zagrane. W każdym razie z wrogów SGC najbardziej zapadają w pamięć Ba'al, Todd i Adria, choć ona oczywiście z nieco innych względów ;-)
Jeślli chodzi o crossovery to często bywają zabawne, ale najbardziej lubię odcinki "alternatywnej linii wydarzeń", gdzie można poszaleć pokazując naszych ulubieńców w zgoła innym świele: czyż Carter nie była znakomita jako szara mysz, Jackson jako ciapowaty naukowiec, a O'Neill jako gburowaty rybak w odcinkach o alternatywnej linii czasu?