Twórcy utkneli z tym pomysłem z sezonów pierwszego i drugiego. Dla novum teraz wprowadzili Czerwonych. Niby tylko osiem odcinków ale to wszystko co tam zobaczyliśmy zmiesciloby się w jeden 120 minutowy film. Zbyt dużo pustych scen, które zapychaja czas i nie popychaja akcji naprzód.
Po raz kolejny rodzina Mike'a nic specjalnego do fabuły nie wnosi, szczególnie ojciec. Twórcy jednak dbają o to aby nic im się nie stało. Zawsze obok głównych wydarzeń.
Fakt, wycinając wiele scen to fabuła na film kinowy. Pierwsze odcinki to bardziej gest w stronę widzów, którzy lubią bohaterów, więc większa ekspozycja jest na nich, a potem akcja rusza do przodu, ale nie jest specjalnie atrakcyjna, dramaturgii wiele nie ma, a sporo jest zbytecznych dialogów, aby tylko wszyscy mieli swój czas antenowy. Ponadto sam punkt wyjścia jest tak absurdalny, że lepiej się nad nim długo nie zastanawiać. Jednak ogólnie opinie są raczej na plus, więc twórcy dalej będą szli tym torem w kolejnych sezonach.
Zgodzę się z waszymi opiniami, drodzy przedmówcy. Może tylko mam inne zdanie co do państwa Wheelerów, którzy doskonale uosabiają stereotyp amerykańskiej wyższej klasy średniej lat 80, czym mnie urzekają. Ach, no i dramaturgii jednak trochę było, mniej niż w s1 i s2, ale jednak.
Mimo to takie sobie są pierwsze odcinki przeładowane ekspozycją, a także beznadziejne zakończenie, w którym scenarzyści na siłę bawią się emocjami widzów. No i dużo debilnych absurdów rodem z tanich komiksów.
Ech, quo vadis, Netflixie?