Właśnie jestem po seansie i mam mieszane uczucia. Z jednej strony muszę przyznać, że finał trzymał w napięciu do końca, plus pełna zaskoczenia ostatnia scena, ale z drugiej - głupota goniła głupotę.
Po pierwsze - skąd u licha pojawiła się córka Clarke (chociaż przyznam, że wreszcie wtedy zobaczyłam dawną Clarkę, jak z pierwszego sezonu). Coś przegapiłam przez cały sezon? Kiedy i z kim blondyna zdążyła wylądować w łóżku? I jak zdołała utrzymać ciążę, skoro była napromieniowana?
Po drugie - ta wspinaczka po słupie i ręczne ustawienie anteny! No błagam, nikt mi nie wmówi, że takie dziewczę jest wstanie sama ustawić tak ciężki talerz!
Po trzecie - te czerwone kosmyki. Ciekawe, skąd miała na to farbę?
To tak po krótko w tej chwili, bo jestem świeżo po seansie i muszę sobie w głowie wszystko przetrawić, więc jak sobie coś jeszcze przypomnę, to dodam w drugim poście.
Ale co mi się podobało w ostatniej scenie - takie lekkie nawiązanie do pierwszego sezonu - niby ta sama sytuacja, ale tym razem widziana od strony "Ziemian" (tym razem Clarke). Fajne to było.
I przyznam, że przez cały odcinek, tak jak szybko olałam ludzi z bunkra, tak mocno trzymałam kciuki za młodych lecących w kosmos.
Przeciez to nie moze byc jej corka bo ma co najmniej 14 lat- zeby nia byla to musialbyc to 6letnia dziewczynka, w dodatku nie rozmawia z nia po angielsku. Nie wiadomo co sie dzialo przez te lata, moze jakos sie odnalazly poprostu.
To fakt, bo to trochę wyglądało, jakby to była córka (nie oszukujmy się - w takich serialach wszystko jest możliwe), więc już sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Normalnie strach się bać, co zobaczymy w nowym sezonie.