kiedy kontynuacja bije na łeb na szyję pierwowzór.
To jest, nie zrozumcie mnie źle - pierwszy sezon to świetny build up do climaxowego drugiego... ale mimo wszystko, tempo, rozwinięcie postaci, mnogość wątków - chyba lepiej niż w dwójce się tego nie dało zrobić.
I jeszcze jeden, zasadniczy plus. To nie jest serial dyktowany prawem popytu, jak "Stranger Things", gdzie formuła musi się wyczerpać. Tu jest konsekwentnie realizowany pomysł, który zwyczajnie się czuje - i jeśli twórcy mają materiał na pięć serii (jak ponoć twierdzą), to wypada im w ten fakt wierzyć.
A pannie Marling warto kibicować nie tylko z czysto artystycznych powodów, bo to żywy dowód na to, że gnuśnienie w korpo wcale nie musi być receptą na całe życie.