Hahahah końcu zginął ten kawał gnoja! Nie mogłam się doczekać tego odcinka :))))
Sorry za temat ale dawno nic mnie tak pozytywnie nie zaskoczyło podczas oglądania tego serialu.
Też się cieszyłem , że umarł. Był agresywnym człowiekiem , a ja nie lubie przemocy więc życzyłem mu śmierci.
No i najważniejsze, że zabiła go Michell :D Jakby kto inny to zrobił, to byłoby to jakoś tak nie jak potrzeba.
Nie zabiła go Michonne tylko Lilly . Owszem Michonne zadała mu cios mieczem (podstępnie w plecy ) , ale znając fantazje amerykanskich twórców seriali i filmów , Gubernator miał dużą szanse zeby sie z tego wykaraskac :) Ale też sie ucieszyłem ze zginął (albo raczej odetchnąłem z ulgą) , ale nie dlatego ze był agresywny , tylko dlatego ze był nieobliczalny i zabijał kogo popadnie .
Czy jak go brak,to serial odrazu zrobił się lepszy.
Dobrze jest też wtedy gdy zombi jest przewidwalne.
Ale jak przyszło zaopiekować się dzieckiem, to pokazał, że też jest człowiekiem. On po prostu nie mógł znieść tego, że Michonne "zabiła" jego córkę. W takim świecie, po tylu przejściach trudno być normalnym. W ekipie Ricka też nie każdy był/jest święty (Shane, Carol, czy chociażby sam Rick). Sądzę, że gdyby Gubernatorowi udało się zabić Michonne oraz wszystkich w więzieniu to poczułbym ulgę (dzięki zemście) i dalej by sobie spokojnie żył.
Nie mówię, że był do końca dobrym człowiekiem, ale uważam, że oceniając go, trzeba brać pod uwagę wszystkie okoliczności. Nikt z nas nie wie, jakbyśmy zareagowali będąc na jego miejscy, gdy nam jakaś baba zabija dziecko (nieważne, że przemienione). Dziecko to dziecko. Ludziom po śmierci często odbija, popadają w alkoholizm, depresję, stają się agresywni. Przed całą epidemią widać było, że Gubernator był zwykłym facetem i gdyby w normalnym świecie poznał się z Rickiem, to mogliby pewnie nawet zostać kumplami. Ale na nasz charakter wpływa wszystko dookoła.
Oczywiście mam na myśli tą dziewczynkę, która zginęły w tym samym odcinku, kiedy był atak na więzienie.
Masz rację i można zauważyć jego zmianę po spotkaniu tej rodziny z dziadkiem. O ile był tylko z nimi to wszystko było ok i było widać że był dobrym człowiekiem przed całą tą sprawą ze szwendaczami, ale jego mina i usposobienie totalnie się zmieniły jak tylko spotkał byłego członka swojej ekipy. Moim zdaniem on zwyczajnie oderwał się na chwilę od tamtego "siebie" i jakby wrócił przez chwilę do tej swojej dobrej i normalnej strony no ale cóż...spotkał znów swoją przeszłość w postaci Martineza i znów mu odbiło.
Tak czy owak ciesze się że Michonne go dopadła! Należało mu się chociażby za to że zamordował z zimną krwią Hershela :/ Szkoda dziadka bo był bardzo sympatyczną postacią i zawsze służył dobrą radą dla Ricka.