Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem zawiedziony. Najpierw śmierć Shane'a, później Dale'a, teraz Lorie. Bardzo bym chciał, żeby scenarzyści serialu, tak jak Glen, zapuścili sobie przez zimę włosy na jajach. Śmierć Lori była jedną z najbardziej szokujących rzeczy jakie miałem okazję widzieć w komiksie. W przeciwieństwie do wielu osób ja lubiłem tą postać. Była czasami irytująca, ale przez to też bardziej prawdziwa. Do tego jestem mężem i ojcem, więc patrzyłem na całą rodzinę Ricka inaczej niż wiele, być może młodych osób tak nienawidzących tą postać. W komiksie Lorie umiera nagle, bez ostrzeżenia, ona i Judith giną w tym samym momencie w dość makabryczny sposób. Nie można było się tego spodziewać i dlatego było to tak bardzo szokujące. W jednym momencie Lorie żyła, w drugim, rozerwana przez wielkokalibrowy pocisk już nie. Tutaj zaserwowana nam patetyczną papkę, oswajając i przygotowując widza na śmierć, tak właśnie jak Lorie przygotowała w serialu Carla na to, co za chwilę się stało. Innymi słowy scenarzyści potraktowali nas jak dzieci. Troszkę mnie przez to szlag trafia i zaniża ogólną ocenę serialu.
Postać jako taka jest ok, też uważam, że nadawała realizmu tej produkcji. Nie była cukierkową lalunią bez skazy... tylko aktorka jest irytująca. nie mogę na babę patrzeć, chyba mam uraz do niej po Prison Break. To samo dzieciak, Carl - nie wiem jak on przeszedł casting.
Zakończenie jej serialowego żywota jest, no cóż, pod publiczkę.