go west, old man.. po pilocie, takiego sylwka w sumie kupuję, zakrwawionego, ale nie pobitego; leżącego, ale nie znokautowanego; przechodzącego na przejściu dla pieszych nie na zielonym, lecz gdy nic nie jedzie (been waiting my whole life god damn it!); ofiarę ejdżyzmu oraz własnych złych wyborów, które do bycia ofiarą go doprowadzają; uroczo odklejonego gangusozaura pierwszej generacji z zasadami; pokaranego koniecznością bytowania w świecie którego reguł nie rozumie (ale się stara, ergo: kto jest właścicielem tego sracza? - w sklepie z medyczną marihuaną czy you're a freaking hero! - do gostka, który w zamian za gotówkę decyduje się zapłacić za niego kartą) oraz świadomością powolnego spadania w wirującą otchłań ciszy gdzieś tam z tyłu głowy; do końca jednak, mimo poczucia klęski od początku w tę postać wpisaną, na własnych zasadach pracy..