Niestety, zawód. Przerost formy nad treścią. "Kompania Braci" i "Pacyfik" ociekały realizmem i stymulowały emocjonalnie. Tutaj tego nie ma. Gdybym nie przeczytał, że firmuje to Spielberg, to pomyślałbym, że to dzieło bardziej Michaela Baya (z całym szacunkiem do MB, który kręci blockbustery dla mniej wymagającego widza i łaknącego głupawej rozrywki - sam takim widzem czasami potrzebuję być). CGI to zło współczesnego kina, chociaż są jeszcze tacy twórcy, którzy potrafią z tego korzystać z głową. Niestety Apple tych twórców nie zatrudnił.
PS.
I pewnie dlatego HBO tego nie chciał firmować swoją marką.
Myślę, że HBO nie chciało wykładać tyle kasy w tiktokowym świecie w którym nikogo nie interesuje już realizm WWII. Zawsze uważałem, że samoloty w CGI wychodzą najtrudniej. Właściwie nie ma filmu w którym to wyszło dobrze. W tych operacjach brały udział setki maszyn, więc jak mieliby to niby inaczej nakręcić?
Można nakręcić filmy o samolotach tak, że ogląda się to dobrze. Pomijam "Top Gun: Maverick", bo tam akcja działa się współcześnie i oni po prostu latali prawdziwymi samolotami. Cruise z CGI jak wiemy rzadko tańczy.
Ale wracając do filmów o WWII to weźmy takiego Nolana - delikatnie mówiąc niezbyt dużego zwolennika CGI - w "Dunkierce" bardzo umiejętnie podpierał się tą technologią w ujęciach ze Spitfire'em. I wyglądało to o niebo lepiej niż we "Władcach przestworzy". I aby nie ograniczać się tylko do współczesnych produkcji, weźmy sobie na tapet "Ślicznotkę z Memphis", film nakręcony w 1990 roku. To chyba najlepsza jak dotąd produkcja w temacie lotnictwa i WWII. I tylko potwierdzająca staro-nową prawdę, że naprawdę dobre filmy kręcono w ostatnim ćwierćwieczu XX wieku. Wtedy kino było zarazem rozrywką, jak i sztuką. Dzisiaj coraz częściej kino jest niczym batoniki przy kasie w sklepie - weźmiemy pod wpływem impulsu, bo akurat są pod ręką, zjemy coś niezdrowego, na szybko, w biegu, a chwilę potem o tym zapomnimy.
Tak, to zlepek obrazków bez treści i w do dodatku z kreteńskimi dialogami. Momentami nie wiem o czym między sobą rozmawiają. Zawiodłem się.
Zgadzam sie. Gadka - szmatka kompletnie o niczym. Lepiej obejrzec "Memphis Beauty" albo zagrac w gre B-17 od MicroProse.
dokładnie, wczoraj pooglądałem sobie (przypomniałem) "Slicznotkę ..." i jest przynajmniej o cal lepiej - mamy nalot na Bremę, więcej dramatyzmu i autentyczne obrazki ..
Sorry, ale porównanie Ślicznotki z Memphis z Masters of the Air to obraza…dla tego drugiego.
Tak, oglądałem ten film będąc dzieciakiem, bo nic innego wtedy nie było, ale te efekty się koszmarnie zestarzały. W Masters of the Air CGI robi robotę i oglądając czuć chaos powietrznych walk. Ja to oglądam wciśnięty w fotel. Ślicznotka z Memphis wyglada przy tym jak zlepek historycznych nagrań i pękajacych w pół bombowców z kartonu.
Cóż, jestem młodym widzem i nie mam żadnego sentymentu do kina wojennego powstałego przed Szererowcem Ryanem. Szczególnie z uwagi na kiczowatość scen batalistycznych w porównaniu z późniejszymi produkcjami. Wszędobylska wówczas „teatralność” śmierci i dynamika walk rodem z rekonstrukcji historycznych do mnie nie trafia.
Spoko, szanuję. Mamy po prostu inną percepcję kina.
PS.
Niemal równolegle z "Szeregowcem..." powstała "Cienka czerwona linia" - ten drugi to jest w ogóle mój ulubiony i najlepszy IMHO film wojenny. Ale... możesz się nie zgodzić :)
Szacun od zgreda wielbiciela wojennego kina ,,Szeregowiec Ryan" jest kozak ,,Cienka czerwona linia" średnio mi się podobała, natomiast książka była zajebista. Oglądałeś ,,Pluton" , ,,Full Metal Jacket" lub z drugiej strony zimnowojennej barykady ,,Idź i patrz"?
No bez przesady z tym Nolanem. W Dunkierce masz potyczki 2-4 jednosilnikowych samolotów. To się dało nakręcić klasycznie bez CGI. Gdyby ktoś chciał nakręcić tak samo bombardowania formacji dziesiątek B-17 atakowanych przez myśliwce to koszty byłyby astronomicznie wielkie, a taka produkcja byłaby prawie na pewno nieopłacalna. Nie ma tylu latających B-17 (a te które są, to lepiej aby stały w muzeum). Musiałbyś zbudować od podstaw co najmniej kilkanaście replik wielkich samolotów i kręcić sceny w powietrzu. Miliard dolarów mógłby nie starczyć.
no dokładnie, poza tym pełno replik Spitfire i MEsershmitow jest sam mam dwa SUPERMARINE MK1 i MK5 i w miesicie gdzie mieszkam maja w hangarze Huragana Spitfaiera i ME109 Spitfire Visitor Centre - Hangar 42 Blackpool https://spitfirevisitorcentre.co.uk/
Jeśli chodzi o "realizm"... cóż, w "Kompanii Braci" czy "Pacyfik" wystarczyło poprzebierać się w mundury, rozdać gumowe karabiny, trochę pirotechniki i było faktycznie wystarczająco realistycznie... Problem zaczyna się gdy chcemy opowiedzieć podobną historię kilka km nad ziemią. Tego zwyczajnie nie da się zrobić bez CGI. Oczywiście można dyskutować nad jego jakością, ale na boga... jak inaczej ukazać widzowi eskadrę B-17 w powietrzu w inny sposób niż CGI?! W tego typu nalotach brało udział często kilkaset samolotów, a zachowane B-17 (latające) można policzyć na palcach jednej ręki. Pomijając już fakt iż nikt nie zdobył by się na to aby lecieć prawdziwą maszyną dla dobrych ujęć. Jest jak jest, i moim subiektywnym zdaniem - i tak jest co najmniej nieźle.
W mojej wypowiedzi kluczowe były dwa zdania: "Przerost formy nad treścią" oraz "CGI to zło współczesnego kina, chociaż są jeszcze tacy twórcy, którzy potrafią z tego korzystać z głową". Nie chodzi o to, że ktoś używa CGI, bo dzisiaj nawet scenę w biurze kręci się w wygenerowanym biurze. Nikt już dzisiaj nie jeździ po okolicy, aby szukać pleneru z lasem (krzyży) tylko sobie ten las (krzyży) tworzy sam.
Mnie chodzi o to, że w tym serialu nie ma żadnych emocji. Postawiono na widowiskowość, a w ogóle nie czuć brudu i bezsensu wojny. Przeżycia pilotów są ograniczone do jakichś refleksyjnych monologów. Spłycono do minimum warstwę psychologiczną i przykryto to grubym kocem CGI. Ja w kinie wolę odwrotne proporcje po prostu.
Ale też możemy uznać, że po prostu za dużo wymagam ;]
Moim zdaniem lepiej wyszły sceny walki w "Paragrafie 22", tam też bardziej się przejmowałam losem bohaterów. Choć "Paragraf 22" to zupełnie inny klimat i sam bohater innego kalibru, w tym serialu nikt nie ma charyzmy.
Tak, "Paragraf 22" to zupełnie inny klimat. Świetnie się bawiłem (może to niewłaściwe słowo) już podczas czytania książki, a serial okazał się kapitalną adaptacją.
Jak dla mnie zawód. Pierwszy problem, to liczba głównych postaci. Drugi, to w pierwszych odcinkach ich wysyp i do tego, że w kręconych scenach byli w maskach to czasami ciężko było na już zorientować się, kto jest kim i odczytać emocje. Wiadomo, że w tych maskach latać muszą, ale za szybko wprowadzono taką liczbę postaci. Jeżeli chodzi o efekty - słabo. Wiadomo, że nie nakręcą tych bitew, ale już samo tło za oknem odrzucało swoim odcięciem od samolotu czy aktora. Kolejna rzecz, to wygląd postaci w obozach. Bardzo dobrze się tam trzymali, choć dostawali chłam. Zawsze nienaganny wygląd, strój itd. Oni czyści, stroje czyste... Cały serial taki czysty. W porównaniu do KB, Pacyfiku czy Szeregowca Ryana... Już nie wspomnę o tym, że jak chowali się w chaszczach, to po wyjściu z nich byli czyści. Tak samo, gdy padli na błoto... Zero realizmu. Dialogi też takie sobie. Rosjanie super mili, Niemcy współczujący. Nie wiem jak w książce, ale brak mi tam było Polaków (i nie liczę tego jednego odcinka z Kuligową, który w zasadzie niczego nie wniósł).
Kiedy piloci wchodzą do ostatniego stalagu, to w tle słychać jedno zdanie po polsku (może dadzą nam jedzenie czy coś w ten deseń). I tyle, też jestem rozczarowana.
Tak, usłyszałem to, choć powiem szczerze, że po cofnięciu, aby ponownie to odsłuchać nadal nie jestem przekonany, że to był polski. Bardzo niezrozumiałe.
Obejrzałem całość. Muszę zrobić pewną autorefleksję. Otóż obiecuję już nigdy nie wypowiadać się na temat seriali po 3 odcinkach. To co napisałem wyżej w pierwszym poście, okazało się mocno nietrafione. Po obejrzeniu całości stwierdzam bowiem, że... jest jeszcze gorzej. Normalnie, aż brakuje mi słów. I tu postawię kropkę.
Dodam do tego jeszcze wpadki fabuły, np:
SPOILER START
.
.
.
.
.
Jedna z finalnych scen, kiedy trójka amerykanów ucieka z marszu ewakuacji i na drugi dzień jeden z nich zostaje zadźgany bagnetem przez pędraka z hitlerjungend.
Po krótkiej przepychance Buck obezwładnia jednego z g#@niarzy, zabiera mu parabelkę i trzyma go przez moment na muszce. Dlaczego młodzian nie uciekał, tylko błagał o litość skoro i tak musiał wiedzieć, że w magazynku nie ma ani jednego naboju ?
Strzelał przed chwilą i zapomniał sprawdzić ile mu kul zostało ?!? To jedyne wytłumaczenie jakie przychodzi mi do głowy i na dodatek mocno naciągane ...
.
.
.
.
SPOILER STOP
Ogólnie zgadzam się z przedmówcami. Cały serial chaotyczny, bez polotu, nie podomykane wątki (np. co się stało z kochanką Crosby'ego), Rosjanie nie licząc scen walki z Niemcami przedstawieni zostali jako wspaniałomyślni i opiekuńczy (no, już to widzę, jakby pozwolili amerykańskiemu "szpionowi" oddalić się w samopas rozprostować nogi), ba nawet uprzejmie i kilkukrotnie grzecznie przypominali temuż, że przecież samolot do Moskwy już czeka, kiedy ten zagadał się z cywilami.
I tak, jak już zostało napisane wcześniej - to nie jest "Kompania Braci", to nie jest nawet "Pacyfik". W tym pierwszym widz identyfikował się z głównymi bohaterami, historia była spójna i ciekawie opowiedziana. W "Pacyfiku" tej spójności fabuły co prawda zabrakło, ale nadal był to kawał dobrego kina wojennego. Tu mamy mało ciekawy zlepek różnych historii poszczególnych lotników, z żadnym nie identyfikujemy się na dłużej i co więcej, żadna z postaci nie wzbudza w widzu jakiś ogromnych pokładów sympatii.
Można mieć też trochę żalu o to, że znów postać Polki (grana przez J. Kulig) została napisana stereotypowo, ale w sumie - ona jest jeszcze szybciej do zapomnienia niż cała reszta bohaterów, gdyż tak na dobrą sprawę - jej wątek w ogóle nic nie wnosi do fabuły.
Podsumowując.
Szału nie ma, można zobaczyć - by po miesiącu o nim zapomnieć. Ja na pewno nie będę do tego filmu wracał co zdarzało mi w przypadku rzeczonej "Kompani Braci" czy "Szeregowca Ryan'a"
Skoro dla Ciebie bajka jaką jest szeregowiec Ryan, jest lepszy niż ten serial, to nie mam słów .
"I tak, jak już zostało napisane wcześniej - to nie jest "Kompania Braci", to nie jest nawet "Pacyfik". W tym pierwszym widz identyfikował się z głównymi bohaterami, historia była spójna i ciekawie opowiedziana. W "Pacyfiku" tej spójności fabuły co prawda zabrakło, ale nadal był to kawał dobrego kina wojennego. Tu mamy mało ciekawy zlepek różnych historii poszczególnych lotników, z żadnym nie identyfikujemy się na dłużej i co więcej, żadna z postaci nie wzbudza w widzu jakiś ogromnych pokładów sympatii."
O, a dla mnie na odwrót. W Kompanii Braci i Pacyfiku kompletnie nie interesowali mnie bohaterowie. Nie rozróżniałem ich, nie obchodziło mnie, kto akurat zginął. I bardzo męczyło mnie to, że dostajemy jedynie przemarsze konkretnych oddziałów, żadnych informacji, co się dzieje w innych częściach frontu.
A we Władcach Przestworzy mamy narratora z offu, który sporo dopowiada. Mamy zarysowane, jak przesuwa się front i jakie są cele. Mamy kilku głównych bohaterów, których polubiłem. Crosby i Rosie fantastycznie się rozwinęli na przestrzeni serialu, żadna z poprzednich produkcji nie miała tak dynamicznych bohaterów.
I dla mnie historia w Kompanii Braci czy Pacyfiku była tak samo "spójna" tzn. mamy początek działań wojennych i idziemy aż do końca wojna. Nie widzę różnicy, tylko że we Władcach przestworzy zdecydowali się pokazać więcej i chwała im za to. Serial byłby dużo gorszy, gdyby nie wątek z jeńcami w obozach, tak więc bardzo dobrze, że zerwali z fabułą prowadzoną po sznurku linii frontu.
Mnie Kompania Braci i Pacyfik nudziły tak, że zmuszałem się do oglądania. Realizm? Może i tak, ale co z tego. Wojna jest zła? Ludzie giną? To są banały. Nie odróżniały jednego żołnierza od drugiego, aktorstwo było przeciętne, a realizacja jedynie poprawna. Oglądało się to jak teatr telewizji, w dodatku widać było ograniczenia budżetowe np. brak walk na morzu.
A Władcy przestworzy? To wreszcie wygląda filmowo. Mamy ciekawy montaż, oświetlenie, reżyserię. Aktorzy też dużo lepsi niż wcześniej. Mamy kilka historii, tak żeby pokazać więcej, niż tylko wydarzenia z życia jednej ekipy. CGI prawie mnie nie raziło, bo nie wyobrażam sobie, jak mieliby zrobić ten serial bez niego. Widzielibyśmy wyloty i powroty i nic więcej? To by była absolutna porażka. Jasne, może jest już zbyt filmowo i Butler w obozie mógłby mieć zmierzwione włosy, ale nadal, to jest poziom, jakiego oczekuję od dzisiejszej telewizji. I dopiero ten serial sprawił, że zainteresowałem się postaciami. Ani w Kompanii Braci ani w Pacyfiku nie obchodziło mnie, kto jest kim i ilu zginie. I ja tutaj nie widzę TikToka, odcinki trwają po godzinę i mają sporo długich scen.