Wow. Pierwszy serial, który wywołał na mnie takie wrażenie. Pierwszy raz w życiu byłem tak absolutnie obrzydzony niemalże każdą postacią pierwszoplanową. Bohaterowie to stado pasożytów, burżuazyjnych świń, które wyzyskują sytuację innych i bawią się w swoje gówniane gierki. Harvey to tania wersja dr. House'a, o którym też dobrego zdania nie mam, ale ona miał chociaż dobre powiedzonka. Podobnie cała reszta szambo polityki, ale przedstawiane pozytywnie, o tutaj Michaś babcię odwiedzi, tutaj Harvuś na grobie ojca wypije - ale to tylko puder. Ten serial to afirmacja pasożytnictwa i amerykańskiego imperializmu.