Ktoś powiedział, że ten serial i ten sezon to taki polsatowski Herkules i Xena z lepszymi efektami i większym budżetem. Od tej pory moje podejście do tego serialu się diametralnie zmieniło. Przestałem oczekiwać czegoś wspaniałego i wielkiego, co wbije mnie w fotel i sprawi, że nie będę mógł się skupić. Jak bardzo zawiedzione mogą być takie oczekiwania ukazały ostatnie sezony GoT. Tu jednak jest przeciwnie, powoli, jak za dawnych dobrych czasów telewizji oglądam sobie jeden odcinek co kilka dni i delektuję się.
A czym się tam można delektować? Inaczej: czym nie można?
W mojej opinii to najbardziej nierówny, niezbalansowany, chaotyczny i po amatorsku zrobiony wysokobudżetowy film jaki widziałem. Z wybijającą się rolą Henrego Cavilla oczywiście, który jako jedna z nielicznych osób obsady wygląda jak zawodowy aktor. Pozostali są jak osiedlowe koło teatralne, które z braku chęci robienia porządnego castingu w całości zatrudniono do produkcji.
Mamy lokacje, które z dystansu wyglądają bardzo ładnie, Kaer Morhen, Cintra, przeróżne miasta, kiedy jednak zaglądamy do wnętrza tych lokacji okazuje się, że są cudownie puste. Brak w nich życia, ludzi, przechadza się żołnierz i 3 wieśniaków na targu. Przywodzi to na myśl najlepsze skojarzenia z kinem polskim, szczególnie z naszym Wiedźminem, gdzie brak dostatecznej liczby statystów sprawia, że mamy wrażenie, jakby wokół bohaterów hulał wiatr.
Mamy akcję, która płynie, meandruje w nieznanym kierunku. Jako, że książki czytałem za dziecka i jedyne po nich wrażenie jakie mi zostało to to, że były fajne i czytało się szybko, oglądając teraz serial nie znam celu, do którego zmierza fabuła, nie mam bladego pojęcia jak to się wszystko ma zakończyć, czy w ogóle ma się zakończyć, czy to nie jest po prostu wycinek z życia Geralta, który zakończy się wiedźminem odchodzącym w stronę zachodzącego słońca na kolejną misję.
Autentycznie podziwiam ten bałagan, tę nierówność, nawarstwienie absurdów logicznych, dzięki którym ten świat jest trochę bajkowy, trochę oniryczny, przyprawiony dziecięcą naiwnością i nie do końca wytłumaczalny. Przeróżne potwory czasami wydają się najbardziej realistycznym elementem świata przedstawionego.
Ogromne oczekiwania, jakie miała publiczność wobec Netflixowego Geralta zetknęły się z brutalną rzeczywistością zagranicznej maszyny produkcyjnej, która zwyczajnie nie podołała zadaniu. Uznałem jednak, że mogę w całości odrzucić ten produkt i nie zajmować się nim, albo spróbować wyciągnąć z niego wartościowe elementy, choćby niezamierzone przez twórców. Tak więc bawię się dobrze, o wiele lepiej niż oglądając sezon 1 kiedy towarzyszył mi zawód. Tu zaś przystąpiłem do seansu bez oczekiwań i nie uważam tych kilku godzin za stracone. Zabawne, bo to zupełnie jak oglądając po latach polskiego Wiedźmina.