Przystąpiłem do oglądania sezonu 4 bez żadnych oczekiwań. Byłem bardzo zaskoczony, gdy okazywało się, że chwilami serial ogląda mi się przyjemnie – mimo wszystko. A tego wszystkiego jest sporo.
Zastanawiałem się wielokrotnie podczas seansu tak poprzednich, jak i tego sezonu, czy scenarzyści są aż tak leniwi i niskiego zdania o inteligencji widza, czy też po prostu mają umysły dzieci. Rozsądek dotychczas podpowiadał, że to raczej ta pierwsza opcja. Ale ten sezon obejrzałem nieco uważniej niż poprzednie i ku swemu zdumieniu zacząłem przychylać się do opcji drugiej – mam wrażenie, że nie rozumieją oni nie tylko świata wiedźmińskiego, ale też świata w ogóle. Ze względu na zbyt dużą ich liczbę, nie będę wyliczał wszystkich najzabawniejszych momentów, w których bohaterowie zachowywali się całkowicie irracjonalnie. Tylko dwa moje ulubione:
1. Z jakiegoś powodu wiedźmini pojawiają się nagle na zamku czarodziejek, a te postanawiają, że Vesemir będzie dowodził obroną zamku (wiadomo przecież, że wiedźmini na starość stają się specjalistami od dowodzenia bitwami, a czarodziejki to biedne istotki, których nie stać na nikogo bardziej odpowiedniego). Hitem jest to, że Vesemir naucza te czarodziejki, jak walczyć bronią białą, a na koniec mówi, że nie jest tak źle jak myślał i powinno być git xD. Na całe szczęście we właściwej bitwie tylko jedna czarodziejka posługuje się konwencjonalną bronią, łukiem, i wprawdzie jest w tym lepsza niż Legolas, ale jednak nastręcza to myślącemu widzowi wiele pytań, na czele z: ,,dlaczego?".
2. Moje ulubione: Yennefer teleportuje się nagle do Geralta na szybki numerek i strzał z palca, po czym odchodzi z powrotem do siebie i zostawia Geralta w tym lesie, zamiast go k*rwa teleportować tam, dokąd zmierza ta cała wyprawa XD. W książce miało to sens: Yennefer ani Triss nie wiedziały, gdzie Geralt się znajduje i nie mogły tego zrobić. Tutaj – Lato z radiem, czeski film.
A jednak, mimo wszystkich mankamentów fabularnych, nieszczęsnej kreatywności twórców, plastikowatości i ciarek żenady, sezon oglądało mi się całkiem przyjemnie i uważam, że jest nieporównanie lepszy od wszystkich poprzednich. Zawdzięcza to głównie temu, że, w porównaniu do poprzednich sezonów, dość wiernie trzyma się materiału źródłowego, a ten, na tym etapie historii, jest wdzięczny do ekranizacji jako opowieść drogi+teenage gang.
Najsłabszy jest wątek czarodziejek, który najbardziej odbiega w maliny od pierwowzoru.
Uwaga, herezja: moim zdaniem Liam wypada lepiej niż Cavil – ten był dla mnie zawsze zbyt posągowy. Poza tym nigdy nie rozumiałem, dlaczego z inteligentnego, chudego acz żylastego filozofa, jakim był Geralt, zrobiono napakowanego mruka, który nie słyszał nigdy o zdaniach wielokrotnie złożonych. Liam też jest trochę zbyt piękny jak na mój gust i nadal czasem mruczy zamiast mówić, ale mimo wszystko jakoś bardziej mi pasuje.
Regis genialny. Śmieszą mnie ortodoksi, którzy narzekają, że wampir czarny. Na Boga, któż może być czarny w średniowiecznoidalnym uniwersum fantasy, jeżeli nie przedwieczna istota z innego wymiaru?!
Bonhart też świetny – bardzo przerysowany i dużo płytszy niż w książkach, ale ducha oddaje znakomicie. Taniec ze Szczurami też na plus.
Podsumowując: jest to nadal zła adaptacja Wiedźmina a scenarzyści to cymbały, ale ten sezon jest o dwie klasy wyżej niż każdy z poprzednich. Uważam, że fakt, iż jest oceniany najgorzej i znacznie gorzej od sezonu pierwszego, świadczy tylko o tym, że część oceniających to lemingi i dali się wciągnąć w śnieżną kulę hejtu; mają oczy, lecz nie widzą. Uważam w szczególności, że każdy fan książek powinien być wdzięczny miłosiernemu Bogu, że nieszczęsna Hirschi choć trochę się opamiętała.