Ja też za dzieciaka bawiłem się w Żółwie Ninja. "Zagrałem" chyba rolę każdego z nich w zależności od okoliczności i koleżeńskich ustaleń. Ale nie ukrywam, że Donatello był moim faworytem.
Ja Michaelangelo ;) to były czasy ;) i pamiętam jak kiedyś chciałem zrobić nun-chuck'o ehh... ;)
Mi "nonczako" (tak wtedy na to mówiłem) zrobił tata. Jakieś jego resztki miałem jeszcze parę lat temu gdzieś w piwnicy:)
A ja byłem Leonardo. Kurde, aż nie chce się wierzyć, że kiedyś dzieciaki chciały być humanoidalnymi zmutowanymi żółwiami, myszami z Marsa lub robotami transformującymi się w auta, ale takie były lata 90-te, które wspominam z łezka w oku ;).
a ja zawsze lubiłem Raffaella najbardziej.
a wiele lat później odkryłem, że przy moim imieniu Michalangello bardziej by mi pasował^^ (nawet charakter ma podobny:P)
Hahaha, widzę, że nie tylko ja się bawiłem w żółwie :) Ja byłem Leonardo a miecze miałem z dwóch kijków:) Z każdej wycieczki szkolnej przywoziłem jakieś figurki żółwi:)
Stary... jeśli należało się do osób, których dzieciństwo przypadło na okres przemian ustrojowych to zawsze istnieje duża szansa, że miało się kontakt z amerykańskim serialem o żółwiach. Pamiętam jak dzisiaj, że niemal każdy małolat, którego znałem na podwórku w i szkole zbierał figurki, gadżety lub wymieniał się naklejkami do albumu... na balu maskowym dzięki kostiumowi żółwia wygrałem nagrodę, spora tym zasługa sąsiadki, która specjalnie dla mnie zrobiła skorupę z kartonu.
Ja zawsze lubiłem Raphael'a głównie ze względu na jego sztylety i kolor opaski, ale po latach zauważam, że jesteśmy do siebie bardziej podobni z charakteru.
a mi najbardziej zawsze podobał sie czarny charakter czyli Shredder:) i wymyślałam o nim piosenki nawet :)
Ja zawsze byłem Leonardo - znalazłem na podwórku dwie idealne listwy i tak zaczęła się zabawa w wojownicze żółwie ninja:)