Falling Skies miał potencjał, ale.. wszystko zdaje się poszło nie tak, jak pójść powinno. Jakby.. bez pomysłu, jak to wszystko dalej ciągnąć. Od początku było raczej wiadome, że nie będzie to wybitna produkcja, jednak gdzieś tam we mnie tlił się płomyczek nadziei, że może nie będzie źle. Myliłem się.
Scenarzyści często improwizowali, niektóre wątki były wręcz komiczne, brakowało w nich jakiejkolwiek logiki i spójności. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że im głębiej w las, tym gorzej, ale oglądałem dalej.. z czystej ciekawości. Chciałem wiedzieć, dokąd to wszystko prowadzi i dowiedziałem się w finale piątego (na szczęście ostatniego) sezonu. Czy jest mi z tym lepiej? NIE! Wolałem nie wiedzieć nic, niż dowiedzieć się tego, co nam wcisnęli w ostatnim odcinku.
Co do samych bohaterów - maksymalnie przerysowani. Na każdym kroku wzniosłe idee, piękne, romantyczne wręcz zachowania. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że pomysł na wewnętrzne dramaty bohaterów czerpany był z The Walking Dead. Tam jednak wszystko wygląda wspaniale, naturalnie.. tu było wymuszone i takie.. przekłamane. Przerysowane.
Pope? W pierwszych odcinkach był świetny, w ostatnich cała jego postać trącała kiczem.
Daniel Weaver - beznadziejny od samego początku do samego końca.
Cała rodzina Masonów - przeidealizowana. Wszyscy kreowani na pięknych, wspaniałomyślnych i szlachetnych... Chyba postać Bena była najciekawsza.
Anthony - tragedia...
Maggie - dość pozytywnie, jednak nie jestem pewien czy nie z uwagi na urodę :P

Podsumuję: czy poleciłbym komuś ten serial? Owszem. Jednak tylko i wyłącznie ludziom bezgranicznie kochającym kino science-fiction, którzy chętnie "przygarną" wszystko w tym temacie. Ja do takich osób nie należę i muszę przyznać, że wyłącznie ciekawość przywiodła mnie do finalnego odcinka, ale uważam to raczej za stracony czas. Na pewno jest to serial "jakiś", ma swój klimat i jest niepowtarzalny. Niestety nie jest to mój klimat, a niepowtarzalny w tym konkretnym przypadku, znaczy nie to, co wszyscy byśmy chcieli, nie to, czego ja oczekiwałem.