Postać ojca Alice nie daje mi spokoju. Z jakiegoś powodu dostaje sporo czasu ekranowego, a widz zbiera okruchy z przeszłości budujące tę postać. Z jednej strony ma wymiar dość oczywisty - sprawca zła, oprawca swojej rodziny. Z drugiej pogubiony człowiek, który jednak ma w sobie jakąś wrażliwość, co wyraża poprzez swoje rzeźby. Nie czytałam jeszcze książki i bardzo mnie ciekawi, jak jest on w niej opisany i jakich zmian dokonano na potrzeby serialu. Cały czas zastanawiam się, ilekroć się pojawia - skąd zło? Przecież nie można powiedzieć, że po prostu taki jest, że to wina tego, że jest synem gwałciciela i jego "złych genów". Jak to się stało, że chłopiec wychowany w azylu dla ofiar przemocy, wśród kobiet, stał się później katem? Być może zastanawiam się również dzięki samemu odtwórcy tej roli, bo Charlie Vickers gra na wielu tonach, potrafi - mimo odrażających czynów bohatera - pokazać w nim jakieś pęknięcie, dramat, stłumiony gniew, coś co budzi jakiś cień współczucia - sam jest elementem i ofiarą zaprezentowanego tu cyklu traum, w jaki uwikłane są otaczającego go kobiety. Bohaterki tego serialu budzą zrozumiałe współczucie, Clem budzi przerażenie jako sprawca przemocy, ale jednocześnie wiele refleksji dotyczących przede wszystkim jego matki - June. Ich wspólne sceny są bardzo smutne - ze względu na emocjonalny chłód matki, która właściwie ciągle go odpycha, nie rozmawia z nim w spokojny sposób (nie pamiętam żadnej takiej sceny), nie tworzy więzi, nie wyjaśnia niczego i nie tłumaczy. W jednej ze scen, po przyłapaniu go z Candy, June mówi mu wprost, że jest złym człowiekiem i dla mnie jest to szokujące, straszne. W młodszej wersji Clema widać zagubienie i głód uczuć. June jest toksyczną i kontrolującą osobą - pomysł wepchnięcia Agnes w ręce Clema po to, aby "chronić" Candy jest wręcz obrzydliwy. Relacja June i Clema przypomina mi film "Musimy porozmawiać o Kevinie".