pilot jest po to, aby zwabić gustujących w żarcioszkach typu amerykańska szarlotka chyba.
od drugiego odcinka robi się poważniej zgoła, tj. zaczyna się prawdziwe spotkanie z niszczycielem światów zakończone dwubramkowym remisem: peter strzela w osiemdziesiątej dziewiątej minucie nagłym oświeceniem - lepiej późno niż wcale, ale wcale to późno jeśli wierzysz w reinkarnację - ponury żniwiarz kontruje w dziewięćdziesiątej podkładając nogę.
moje kończ pan ten mecz, panie turek! na nic się tu zdało - wypatruję dogrywki albo meczu rewanżowego.
Dokładnie, ten żart ze spuszczeniem się na matkę był taki sztuczny i wymuszony strasznie, ale na całe szczęście dalej później nie ma za bardzo tego typu zagrywek. Pozostanie w grobie to nawet rozumiem. Do tego świetny Ray Romano. I ogólnie jest jakaś szczerość w akceptowaniu swoich niedoskonałości i ogólnej ułomności całego świata, przy jednoczesnej chęci do bycia przyzwoitym. Oby dali kolejne odcinki, bo jest to w jakiś sposób naprawdę zacny kawał serialu.