„Silni i sprawni: Azja” to taki program, po którym człowiek chce wstać z kanapy, założyć buty trekkingowe i zacząć pakować plecak albo choćby zmienić perspektywę na to, co dziś wydaje się zwykłe. Już od pierwszego odcinka widać, że to nie jest lekkie reality-show. To doświadczenie i dla uczestników, i dla widza.
Ci ludzie, których obserwujemy, nie są superbohaterami. To są zwykli ludzie, z codziennymi problemami, z lękami, z wątpliwościami. I to jest w tym piękne. Kiedy walczą z trasą, z własnym ciałem, ze strachem, czujesz to. Czujesz, że to nie gra, tylko realne wyzwanie. A kiedy uda im się pokonać kolejne przeszkody, wiesz, że te chwile nie są ustawiane.
Azja w „Silni i sprawni” wygląda oszałamiająco, tropikalne dżungle, góry, pustynie, wioski, lokalne społeczności. Kamera łapie detale: kurz na twarzach, słońce nad horyzontem, oddech po ciężkim dniu marszu. To nadaje programowi autentyczności. I choć czasem pojawiają się sytuacje przewidywalne, potyczki, dramaty, podziały, to i tak ogląda się to z zainteresowaniem.
Program nie unika trudów i mimowolnie prowokuje do myślenia, o granicach, o wartościach, o tym, co jesteśmy w stanie znieść, by poczuć, że żyjemy. To nie tylko show. To opowieść o ludziach, którzy postanowili sprawdzić siebie. I choć czasem zbyt łatwo film wraca do schematów , w ostatecznym rozrachunku daje coś, co w tv rzadko się zdarza: prawdę.