to co, girlaski, upuszczamy pompony i lecimy?
z każdą poszczególną składową pracującą na obraz całości maszyny - rzadziej w śmiesznostki, częściej w poważniejsze tony, ostre wykopy, dobre wykończenia, niewyczerpane pokłady energii.
tyle z jednej, bo jest i druga strona medalu,
nieraz łamiąca ludzkie ambicje, kości, paznokcie, serca, może nawet życia..
złe wiadomości i łzy na wylocie z jednoczesną a desperacką próbą podtrzymywania fasady uśmiechu numer czternaście.
to jest właśnie najbardziej najlepsze w całym tym zamęcie:
tak zwane nagie realne emanująca raz po raz z tak zwanej struktury głębokiej.
pokłady gorzkiego realizmu wyłaniające się, prześwitujące, wyciekające wreszcie litrami przez wąziutkie szczeliny tandetnego przypudrowania.
widmo krąży po stadionie, widmo ducha czasów:
bycie częścią fantasmagorycznej zbiorowości, której sami nadajemy wartość,
składanie swojej indywidualności w ofierze,
granie roli wprawdzie głównej, ale w swojej sztuce.
projektowanie zainteresowania publiczności wreszcie, której zainteresowania płyną zupełnie gdzie indziej, ale
to nie ważne, to nie o to tu chodziło, bo
każdemu jego paraświat i jego
paraniebo.
welcome in współczesność.