Muszę powiedzieć, że przez pierwsze sekwencje tak polubiłem Haythama, że długo musiałem się przekonywać do bezpłciowego (początkowo) Connora. Hayttham miał wszystko to, co bohater gry komputerowej mieć powinien - humor, klasę, spokój i angielski akcent, który kapitalnie brzmiał w wielu sytuacjach. Taki trochę Bond tamtych czasów. Za to Connor - głos, który nadawałby się do usypiania niemowlaków i zero skłonności do żartów... Ale potem z czasem gdy wydoroślał, przybrał na masie (chyba najbardziej przypakowany bohater z całej serii) i stał się podobny do Haythama, doceniłem w nim upór, nieustępliwość, która jak dla mniej przyćmiła naiwność. Connor zaczał mi przypominać Rambo, nie zastanawiał się kto pociąga za sznurki, po prostu chciał robić to co było słuszne.
Najlepszy fragment gry to jak dla mnie 9,10 rozdział, gdy Haytham z Connorem wspólnie polują na Church'a. Świetnie wypadło spotkanie ojca z synem, pasowali do siebie, nawet przez chwilę można się było łudzić, że jakoś inaczej to się skończy niż śmiercią jednego z nich... Zabrakło mi tam tylko pytania Connora, czy Haytham kochał matkę Connora? Takie trochę w stylu telenoweli ;) ale ciekaw jestem co Haytham by odpowiedział.
Podsumowując, imo dostaliśmy w trójce najciekawszych bohaterów z całej serii. Chciałbym dalsze przygody Connora, ale za rok ma byc od razu czwórka, więc nie ma co liczyć.