Mierząc się z klasyką różnej maści przygodówek typu point&click nie mogłam nie trafić na serię „Gabriel Knight”. Udało mi się sięgnąć po odświeżoną w 2014 roku wersję pierwszej z odsłon czyli „The Sins of the Fathers” (pierwotnie produkcja ta wyszła w 1993). Kiedyś może zdecyduję się na ogranie oryginalnej pixelartowej gry retro, jednak na chwilę obecną mogę skomentować wyłącznie „20th Anniversary Edition”.
Pusta, cicha uliczka gdzieś w Nowym Orleanie, a na niej dość opuszczona księgarnia… Biznes prowadzony przez Gabriela Knighta nie radzi sobie najlepiej, a jeszcze gorzej radzą sobie jego książki. Pisarskie zamiłowanie prowadzi donikąd, musi więc znaleźć gorący temat, który pochwyci serca publiki, gwarantując wreszcie sensowny dochód… Niebywałą okazją stają się nietypowe zabójstwa, które coraz częściej mają miejsce w okolicy. Mając niemal na wyłączność policjanta pracującego nad sprawą okraszonych voodoo morderstw, Gabriel usiłuje zgromadzić tyle dowodów, poszlak i notatek, by wypełnić stronice tworzonej w głowie powieści. Nie wie on jednak, że nieustannie nawracające koszmary mają bezpośredni związek z tym, co dzieje się w mieście, a grzechy jego przodków prędko dadzą o sobie znać… Prawda ma się okazać nawet bardziej przerażająca, niż można było przypuszczać, niebezpieczeństwo wyłącznie rośnie w miarę odkrywania kolejnych tajemnic – wszystko to w raptem dziesięć dni pełnych terroru.
Fabularna warstwa tej produkcji naprawdę mnie urzekła. Bohaterowie intrygują, a mnogie dialogi sprawnie umożliwiają zapoznanie się z nimi wystarczająco dobrze, by zapadli w pamięć. Kryminalna zagadka podobała mi się, jednak szkoda, że faktycznego śledztwa było tutaj tak mało (tożsamość mordercy poznajemy dość wcześnie – kilka kolejnych dni zmierza już na bardziej fantastyczno-przygodowe tory, przypominające odrobinę konwencję znaną mi z serii „Broken Sword”), przy czym przewidzenie tego, kim jest sprawca, jest cóż… odrobinę zbyt oczywiste, jak na mój gust. Mimo tych drobnych niedociągnięć, przyznać muszę, że niektóre sekwencje zdarzeń potrafią zmrozić krew w żyłach, a poczucie niebezpieczeństwa od pewnego momentu niemal mnie nie opuszczało.
Na poziomie bardziej artystycznym satysfakcjonuje niewątpliwie grafika. Może i ciekawiej wypadał oryginalny pixel-art, jednak mnogość detali, jakie można zauważyć w odświeżonej wersji, zdecydowanie przykuwa uwagę. O ile modele 3D wypadają dość różnie, o tyle przykładowo użyte portrety czy tła potrafią zachwycić. Urzekła mnie muzyka – klimatyczna, pasująca świetnie do poszczególnych lokacji, mi z pewnością zapadnie w pamięć na trochę dłużej niż zazwyczaj. Voice acting dawał radę, czasem może nie oddawał aż tylu emocji, ile by mógł, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało, szczególnie, że jednak nie jestem ani jakimś specjalistą od gier, ani fanatykiem wsłuchiwania się w dialogi… zdecydowanie częściej je po prostu czytam i przewijam, ile mogę. Bardzo liczne są przy tym dodatki do tego wydania. Z poziomu menu głównego można chociażby sięgnąć po komiks, stanowiący niejako prequel do całej opowieści (by uniknąć spojlerów lepiej przeczytać go odrobinę później), który wygląda niezwykle ciekawie. Zaznaczę jednak, że w wersji anglojęzycznej czytało się go dość topornie, gdyż pojawiało się wiele starych form i mój angielski na poziomie wyłącznie współczesnego, codziennego użytku nie zawsze dawał radę… Oprócz tego wśród extrasków znalazły się szkice oraz kadry z oryginalnej wersji gry, zdjęcia z procesu powstawania, nowe modele 3D, a nawet wywiady z twórcami.
Przydałoby się skomentować jeszcze sam przebieg rozgrywki, co stanowi bodaj najtrudniejszy aspekt przy omawianiu pierwszej odsłony „Gabriel Knight”. Z bardziej kosmetycznych rozwiązań, które zostały wykorzystane – komentarze narratora miejscami potrafiły być naprawdę zabawne i cięte, mam jednak wrażenie, że ten humor dość szybko się wyczerpał. Szczęśliwie ominął mnie też pixel-hunting, który ponoć był zmorą starszej wersji… patrząc jednak obiektywnie zdecydowanie za bardzo ułatwiło to całą grę. Większość rozwiązań jest naprawdę oczywista, a drobne minigry wręcz banalnie proste. Jednakowoż znalazło się kilka etapów, w których utknęłam… miejscami nawet nie z mojej winy. Pomijając „zagadkę z mimem” (swoją drogą tak absurdalnie głupią i niezrozumiałą, że skutecznie dała radę mnie zirytować, co nie zdarza się często), jaka pojawia się podczas jednego z pierwszych dni – kilkukrotnie zdarzyło się, że choć wiedziałam, co mam zrobić, to nie mogłam wykonać danej akcji. Niektóre czynności wymagały pojawienia się konkretnego eventu w konkretnym miejscu, więc przeskakiwanie między lokacjami tak długo, aż wreszcie zdarzy się to, co powinno, było jakimś grubym nieporozumieniem. Z błędów na poziomie kodu gry wyłapałam jeszcze lagowanie się dialogów przy ich pomijaniu – czasami przeskakiwały one trochę za bardzo do przodu i omijały mnie dość ważne lub ciekawe fragmenty wypowiedzi. Na plus traktuję za to notes z podpowiedziami, które miejscami były dla mnie wręcz niezbędne… z przyczyn wymienionych wyżej.
„Gabriel Knight: The Sins of the Fathers 20th Anniversary Edition” (jeny, jakiż ten tytuł długi, gdy zapisze się go w całości) to w moim odczuciu dość udane odświeżenie odrobinę starszego tytułu. Mówię to z perspektywy osoby, która nigdy wcześniej nie sięgała do tej serii, a skoro ta wersja skutecznie przyciągnęła moją uwagę… najwyraźniej nie jest też taka zła. Choć może wyszczególniłam dość wiele rozczarowań – odbiór z mojej strony jest zdecydowanie pozytywny. Ten przygodówkowy thriller (Kryminał? Horror?) prezentuje się zadziwiająco dobrze i gwarantuje kilka godzin naprawdę udanej rozgrywki: zwłaszcza jeśli ktoś tak, jak ja, lubi eksplorację świata. Odświeżona wersja pierwszej części „Gabriel Knight” otrzymuje ode mnie ocenę 8/10.