Tym jest "L.A. Noire". Grałem siedem lat temu, gdy wyszło spolszczenie. Gra mi się podobała, lecz nie znając wielu kontekstów i nie mając za sobą tych wszystkich książek i filmów, nie łapałem do końca wielkości tej produkcji. Dzisiaj znając już angielski w stopniu pozwalającym grać w tym języku, przeszedłem całość w oryginale, mając też na plecach bagaż z tych wszystkich czarnych kryminałów, jazzowej muzyki i z obserwacji zgnilizny moralnej świata. Bo przecież współczesność to wciąż L.A. lat czterdziestych, tylko technologia poszła do przodu.
W tej grze nie ma żadnych ustępstw. To świat ostatnich sprawiedliwych, s******ych gliniarzy, przekupnych polityków i wszechobecnego zła. Podział na czarny i biały jest prosty, ale najgorsze jest, gdy biały zachodzi w szarość, bo jednak każdy ma coś na sumieniu. Cole Phelps jest pieszczochem władzy, bo pasuje, ale sam nie czuje się bohaterem, bo wie, jakie błędy popełniał na wojnie. Przestaje być pieszczochem władzy, gdy zaczyna demaskować ich zbrodniczy układ.
To świat wilkołaków, którzy zabijają o pełni księżyca. Policjanci, pospieszani przez przełożonych, popełniają błędy, w efekcie do więzienia trafia kilku niewinnych ludzi. A w tle jest też easter egg do prawdziwego najbardziej tajemniczego morderstwa z tamtych lat – Czarnej Dalii. Gdy udaje się dopaść mordercę, sprawie trzeba uciąć łeb, bo psychopata jest powiązany z wyższymi sferami.
To świat dyskretnych namiętności. Trzeba się chować z pożądaniem, żeby nie wywołać skandalu obyczajowego, który zawsze może przykryć przekręt, przez który zmarło mnóstwo niewinnych ludzi. Ale jak tu oprzeć się jazzowej piosenkarce, która śpiewa o smutnej miłości?
To świat, gdzie ludzie wojny nie mogą się odnaleźć. Są manipulowani, czują się niedocenieni i wkraczają na bandycką ścieżkę. Przeżyli piekło, lecz nie zdają sobie sprawy, że w domu czeka ich coś jeszcze gorszego – bo tam nie ma pogubionych chłopaków we wrogich mundurach, tylko są makiaweliczni doktorzy w ładnych sweterkach, fałszywi gliniarze w kolorowych garniturach i bogacze w willach z ochroną. Tekst wkurzonego Cole'a do Roya przy martwym ciele Sheldona to noirowy majstersztyk, przez takie sceny kocham kryminały.
Celowo nie piszę o technikaliach, bo przed laty zachwycałem się innowacyjnym systemem mimiki postaci, dzisiaj liczy się dla mnie opowieść. Nie mogę dać dychy tej grze, bo jednak gameplay jest taki sobie, ale plot fanom gatunku wynagradza wszystko. Aż chciałoby się przenieść do Los Angeles tamtych lat i zobaczyć na ulicy Cole'a Phelpsa współpracującego z Philippem Marlowem.