Pokierowałem fabułą tak, że Jennifer, Patrick i reszta zginęli (działałem w dobrej wierze, przeoczyłem moment, gdy Nieznajomy zaleca nam nakłonienie bliskich do ucieczki). 
Miałem doła i jednocześnie chwilę potem ogromną żądzę zemsty, co sprawiło, że finalny atak na rdzeń Skynetu przeprowadzałem na "emocjonalnym haju". Poczułem to samo, co w chwili, gdy zginął Kyle w Terminatorze 1. 
Eskplozja prawdziwej miłości, a chwilę potem śmierć. Aczkolwiek, w mojej ocenie, śmierć na swój sposób zachowuje piękno miłości na wieki. Zatrzymuje je w najwspanialszej fazie. 
Tak więc ode mnie gra ma 10/10 za zachowanie klimatu oryginalnego uniwersum, również w kwestii wątku miłosnego. Nie jestem obiektywy, wynika to z faktu, iż Terminator zajmuje u mnie szczególne miejsce. Nie jest płytkim horror sci-fi, a dziełem dotykającym głęboko nas samych.