Czemu Oblivion oraz DLC mają tyyyyle questów zapchaj-dziur, gdzie na 10-15h kampanii, ponad połowa z tego to bieganie po dokładnie tych samych kopiuj-wklej dungeonach z tymi samymi 2-3 przeciwnikami? Rozpoczęcie DLC robi wrażenie - fajny realm Sheagoratha, przypomina mi DLC z Morrowindem ze... Skyrima. Wysepka malutka, ale całkiem ciekawe kilka miasteczek (czy może raczej: wioseczek, bo mają np. 3 mieszkańców). Zabija mnie tych 4 aktorów głosowych, którzy robią za całą populację Obliviona i Shivering Isles - kompletnie niszczy immersję. Ogółem, spoko DLC, ciekawy początek, kocham panie Dark Seductress oraz Shiny Godesses, fajne parę questów, ale za dużo powtarzalności, nudy i "tegojużbyłizmu". Czy warto? Tylko, jeśli bardzo kochasz Elder Scrollsy albo sam Oblivion - inaczej trochę marnotrawstwo czasu.