Dwa pierwsze episody wkręciły mnie bardzo. Cała telenowela wokół rodziny Garcia, była ciekawa. Ale od początku mysle, że nie tylko ja czekałem na moment pojawienia się Clem. I był kozacki. Ale potem przejawiała się przez fabułe, gdzieś znikała. krótkie retrospekcje. Powinno jej być więcej. Im dalej w las tym gorzej. Romans z Kate forsowany był chamsko, to aż tak mnie nie wkurzało. Najbradziej jednak poirytował mnie ostatni episod. Nie jestem w stanie wyliczyć ile było tam momentów, w których chciałem podjąć decyzje, których się nie dałoo. Dlaczego gra zmusiła nas do ratowania Davida, dlaczego jak już wszyscy przedarliśmy się przez muertos/szwendaczy to nie można było postawić się po stronie Davida i uciekać z Richmond. Czemu twórcy kazali nam ratować ludzi, których nasz los nic nie obchodził. Skąd nagle altruizm w świecie, w którym (jak nauczyły nas poprzednie sezony) trzeba dbać o swoją grupę. I nawet Clementine narażała swoje życie dla nic nie wartego Richmond. Mogła przez to zginąć i nigdy nie odnaleźć AJ. Ogólnie w ostatnich odcinkach intersowało mnie tylko to czy ona go odnajdzie. I nielogiczny wybór z zabiciem/uratowaniem tego doktora od zaćpania. Po którym Clem wgl nie wspomina o najważniejszej dla niej osobie czyli Aju. Końcówka miała być wzruszająca - cała ta przemowa Davida. Ale mnie nie ruszyła w ogóle (nawet nie porównuje tego do fenomenalnego wyciskającego łzy zakończenia season2 gdy wybierzemy nie zabijanie Kennego i on się dla nas poświęca) David był dla mnie zwyczajnym dupkiem. Ogólnie były fajne momenty, ale mam nadzieje ze sezon 4 bedzie mocniejszy jak pierwsze dwa. i Będzie więcej Clem!