To na samym końcu zastrzelić Kenny'ego. A już mówię dlaczego.
Pewnie większość z Was nie pamięta (bo ja jak zrobiłam sobie powtórkę pierwszego sezonu, to sobie przypomniałam), ale w pierwszym sezonie Larry chciał zostawić nas na pożarcie zombie, tylko wtedy wrócił się po nas nie kto inny jak Kenny. Uratował nas. Dlatego według mnie głupim wyborem jest zastrzelić Kenny'ego, bo on nam życie uratował, a my co?
W pierwszym Sezonie Kenny uratował życie Lee, a nie Clem.
Mam wrażenie że opcja Zastrzelenia Kenny'ego była dla tych co straciła w niego wiarę (od trzeciego epizodu cały czas zachowywał się jak ostatni buc)
Jasne, że nie wie hehe. Ale chodzi mi o to, że jeżeli sterowaliśmy obiema postaciami to tak jakby Clementine i Lee to jedna postać... No przynajmniej ja tak uważam.
Powiedz mi, wstawiając takie banalne gify zniżasz się na poziom 5-latka, czy na serio masz 5 lat?
Powiedziałam co o tym sądzę, bo przecież nie jesteś kimś innym, jak kierujesz Clem, tylko tym samym człowiekiem, co kierował Lee... Na serio tak ciężko to zrozumieć i wysilić mózgownicę, aby myśleć logicznie? Pozdr.
Jak się wysilisz to okażesz, tylko Ci się po prostu zwyczajnie NIE CHCIAŁO i wolałeś, by inni myśleli o Tobie, jak o jakimś 5-latku -,- Dobra, zakończmy ten temat, bo widzę, że nie rozmawiamy już o TWD, więc pozdr i życzę miłego dnia :) (To nie była ironia)
Zakończenie z Kennym jest najlepsze, jednak nie dziwie się że większość wybrała inną opcje gdyż wiedzieli że gdybyśmy ją zabili to nie odzyskalibyśmy małego bądź razie każdy tak myślał grając w to po raz pierwszy.Moim zdaniem twórcy dali nam trzy zakończenia ale zmusili nas do wybrania tylko dwóch czyli Zabicie Kennego i podróż Jane albo samotnie.Chciałbym żeby trzeci sezon był razem z Kennym albo bez, ale właśnie w tym obozowisku do którego zmierzaliśmy a nie na starych śmieciach z Jane.
Poniekąd się z Tobą zgadzam, chociaż ja właśnie podjęłam taką decyzję, co prawda później niestety żałowałam, a już tłumacze dlaczego. Kenny już w I sezonie budził we mnie skrajne emocje, z jednej strony go lubiłam, bo gdy odpowiednio pokierowaliśmy Lee i się z nim zaprzyjaźniliśmy zawsze mogłam na nim polegać i nie raz ocalił mi tyłek. Do tego jako jeden z nielicznych miał z góry ustalony plan, którego mimo wszelkich przeciwności się trzymał. Miał problemy emocjonalne, ale chyba nie można mu się dziwić, stracił wszystko co kochał, jego żona zastrzeliła się na jego oczach a syn został ugryziony, radził sobie jak radził, ale mimo wszystko przeżył. Z drugiej strony zawsze czułam do niego pewien dystans, ciężko mi nawet powiedzieć dlaczego, być może dlatego że lekko ześwirował, a być może dlatego, że do końca nie mogłam się wczuć w to co on czuł.
Kiedy miałam podjąć decyzję on czy Jane byłam rozdarta. Przez cały drugi sezon stałam za Kennym, kierowana sentymentem i poczuciem, że jestem mu to winna i w pewien sposób odpowiedzialna za niego, chociaż na ogół nie podobało mi się to co robił i jak traktował innych. Jane polubiłam, za to że była twardą babką, która potrafiła radzić sobie samemu, niezależna od innych i że chciała mi pomóc, tak w każdym razie mi się wydawało. No i ostatecznie Clem pociągnęła za spust. A potem okazało się że Jane wszystko ukartowała, że AJ żyje, a ona chciała mi pokazać co Kenny zrobi, gdy dziecku stanie się krzywda, w świecie w którym jak sama uważała, nie ma szans na przeżycie. I gdyby okazało się, że rzeczywiście AJ zginął pewnie byłabym w stanie jej wybaczyć, ale wiedząc, że z pełną świadomością i premedytacją doprowadziła Kennego niemal do kresu wytrzymałości, praktycznie zmuszając go do tego co chciał uczynić - nie mogłam, nie mogłam też jej wybaczyć tego, że to mnie "zmusiła" do zabicia chyba jedynej osoby, na której mogłam polegać, abym potem mogła to tak naprawdę zrozumieć (przez to wybrałam chyba najgorszą z możliwych opcji i chyba najmniej realną- samotną podróż z niemowlęciem na ręku).
Zgadzam się całkowicie. Nie będę owijać w bawełnę - Kenny to moja ulubiona postać od samego początku. Ma trudny charakter, ale nie jest egoistą jak Jane czy chamem jak Larry. Kiedy w drugim epizodzie drugiego sezonu zobaczyłam go w tym domu aż mi się coś w sercu ścisnęło. Potem zresztą widać, że myśli bardzo racjonalnie: pod Wellington wybłagał pozostawienie dzieci w bezpiecznym miejscu, a sam chciał odejść. Mimo tego, że po śmierci Sarity mówił, że nie chce zostać sam. Wolał odejść i zostawić Clem i AJ w, jak sądził, dobrym miejscu. Oczywiście nie mogłam się na to zgodzić, Kenny przeszedł bardzo wiele i nie powinien zostawać sam.
Oskarżył Clem o śmierć Sarity - zauważcie, że zrobił to na początku, pod wpływem emocji. Kiedy wlazł do tego namiotu i przemyślał sytuację zaczął się do bohaterki zwracać zwyczajnie.
Kenny stracił wiele osób. Kiedy patrzył jak Duck zaczyna się zmieniać, czuł całkowitą bezsilność co sprawiało, ze się wściekał. Czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo swojej rodziny, a w tamtej chwili nie mógł jej już ocalić. I twardziel załamałby się psychicznie.
Po batach od Carvera zrobił się dużo bardziej agresywny i wybuchowy - a to już moi kochani wina samego Carvera. Pamiętacie co powiedział Carlos? "Oczodół został zmiażdżony". Kłania się biologia - "zmiażdżenie oczodołu powoduje uszkodzenie płatu czołowego mózgu, a ten odpowiedzialny jest za kontrolowanie emocji".
Tak naprawdę Kenny nigdy nie był złym człowiekiem. Był tylko osobą, której przydarzyło się wiele złego i zanim poradził sobie z jednym, nadchodziła kolejna fala bólu. Można powiedzieć, że twórcy zrobili z niego postać wręcz tragiczną, z wiszącym nad głową fatum.
I tak na zakończenie, nigdy nie zapomnę sceny z 5 epizodu pierwszego sezonu, kiedy Kenny poszedł ratować Benny'ego, który spadł z balkonu w alejkę pełną zombie. Nie zapomnę tego, jak zatrzasnął Lee furtkę przed nosem i spokojnie, opanowanie powiedział "W porządku, Lee". Tak jakby o nic nie miał żalu.
To samo zresztą powiedział Clementine sezon później jeśli zdecydowaliśmy się go zastrzelić zanim zabił Jane.
Biedny facet.
Boże, aż się wzruszyłam. Co za piękny post.
Szkoda, że tak wiele osób odbiera Kenny'ego zupełnie inaczej...
Ile bym dała, żeby towarzyszył nam w 3. sezonie, choć wiem, że na to marne szanse...
Pomijając samą kwestię wyboru... Umówmy się, gdy nadejdzie 3 sezon, osoba przez nas uratowana i tak długo nie pożyje. Tak jak każda z tych osób, których mamy wybór co do pozostawienia przy życiu. Świetny przykład to Doug/Curley, którzy praktycznie znikają w epizodzie 2 tylko po to, by zginąć na początku 3. Za dużo roboty dla twórców, gra zmienia się wtedy diametralnie.
Chociaż może zmierza to w lepszym kierunki. Nick żył dość długo, miał też spory udział w przyszłych wydarzeniach.