"Zak McKracken and the Alien Mindbenders", w skrócie - po prostu "Zak". Przygodówka wypuszczona w 1988 roku przez firmę Lucasfilm Games, notabene założoną przez George'a Lucasa. W wersji na C64 zajmowała dwie dyskietki (5,25 cala - te duże, czarne i miękkie).
Główny bohater, 27-letni Zak, mieszka w San Francisco, gdzie jest dziennikarzem miejscowej bulwarówki. Zak ma już powoli dość swojej mało perspektywicznej pracy polegającej na wymyślaniu głupich historii do gazety. Pewnej nocy śni mu się coś, co na zawsze odmieni jego życie. Okazuje się, że ludziom na całym świecie grozi niebezpieczeństwo w postaci obcych - Kaponian, którzy potajemnie przedostali się na naszą planetę i zaczęli podstępnie rozprzestrzeniać epidemię głupoty. Na szczęście jest na nich sposób. Pewna starożytna cywilizacja, Skolarianie, pozostawiła na Ziemi narzędzia niezbędne do pozbycia się ogłupiających nas kosmitów. Do skompletowania tychże Zak będzie musiał podjąć współpracę z miejscową archeolożką i dwiema studentkami przebywającymi na misji na Marsie.
Pokręcone, nie? Tak właśnie się pisało zajebiste gry. Muzykę z intra pamiętam praktycznie nuta w nutę na pamięć. Pamiętam godziny spędzone na rozgryzaniu, o co w tym wszystkim w ogóle chodzi. Bez opisu przejścia gry (dzisiaj mówi się na to "solucja") z pisma "Secret Service" pewnie nigdy nie rozgryzłbym dość skomplikowanej całości - tu trzeba było zabrać jakiś przedmiot, potem go gdzieś zanieść i użyć z czymś innym... Dużo łażenia i kombinowania - dość powiedzieć, że gry nie ukończymy nie skorzystawszy wcześniej z np. chlebowych okruszków czy akwarium po złotej rybce. Wszystko to jednak tworzy niesamowity klimat, zupełnie nieporównywalny z innymi grami (chyba że w ramach tego samego gatunku i realiów czasowych). Ostatnio np. odpaliłem sobie gameplaya na YouTubie i ten mały dzieciak we mnie siedzący znowu miał radochę jak nigdy. Ech, aż mam ochotę pogrzebać po pudłach i wytargać komputer, stację dyskietek, dżojstika oraz zasilacze, które po kilkugodzinnej sesji giercowania potrafiły rozgrzać się do tego stopnia, że można by na nich było smażyć jajka (te kurze, oczywiście) - i odpalić "Zaka", tym razem na dużym ekranie. Boys will be boys.