Relacja

PIĘĆ SMAKÓW: Co obejrzeć z programu online?

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/PI%C4%98%C4%86+SMAK%C3%93W%3A+%22Letnia+opowie%C5%9B%C4%87%22+i+%22Niech+%C5%BCyje+Leonora%22.+Recenzujemy+filmy+z+sekcji+online-148587
PIĘĆ SMAKÓW: Co obejrzeć z programu online?
źródło: Materiały prasowe

Część stacjonarna festiwalu Pięć Smaków dobiegła końca, niech żyje część online! Jeśli nie dotarliście do kina albo wciąż macie tytuły do nadrobienia, macie czas jeszcze do 4 grudnia. W ramach przedsmaku mamy dla Was recenzje dwóch filmów dostępnych w części online festiwalu: "Letniej opowieści" (reż. Shûichi Okita) i "Niech żyje Leonora!" (reż. Martika Ramirez Escobar). O filmach pisze Wojciech Tutaj.

 


Jaki ojciec, taka córka? (recenzja filmu "Letnia opowieść", reż. Shûichi Okita)



Współczesne kino japońskie pozostaje dla polskiego widza pewną zagadką. Choć od czasu do czasu docierają do nas filmy nagradzanych na festiwalach mistrzów takich jak Hirokazu Koreeda czy Naomi Kawase, cała masa utalentowanych autorów wciąż czeka na odkrycie. Za dobry przykład niech posłuży Shûichi Okita, którego ujmująca i pogodna twórczość z marszu mogłaby zyskać przychylność szerszej widowni. W jego przepisie na kino liczy się wszak subtelny humor, ogromna empatia względem ekscentrycznych indywidualistów, krzepiący, acz niebanalny przekaz i niespieszny, harmonijny rytm narracji. Reżyser nie próbuje rewolucjonizować języka filmowego ani wyłamywać ram gatunkowych, raczej posiłkuje się sprawdzonymi formułami, które nasyca własną, specyficzną wrażliwością i prześwietla czułym spojrzeniem. Warto rozpocząć wędrówkę po barwnym i inkluzywnym uniwersum Okity od "Letniej opowieści", czyli tyleż najprostszego, co najbardziej uniwersalnego i przystępnego tytułu w jego dorobku.


Twórca oparł scenariusz na motywach mangi Retto Tajimy, a sam film otwiera krótką sekwencją z serialu anime. W warstwie formalnej animacja odgrywa jednak marginalną rolę, chodzi tu o chwilowe wpuszczenie nas do ukochanego, rysunkowego świata głównej bohaterki. Minami Sakuta, bo o niej mowa, jest nastoletnią uczennicą, która trenuje pływanie i uwielbia telewizyjną serię o różowowłosej Koteko. W szkole natrafia na nieco starszego chłopaka, Shoheia Mojiego, dzielącego z nią pasję do wspomnianej, animowanej historii. Shohei ćwiczy się w sztuce kaligrafii, kontynuując rodzinną tradycję i naprowadza Minami na trop jej biologicznego ojca, Tomomitsu Waragaia. Bohaterka mieszka z matką, ojczymem i młodszym bratem, a o tacie ma tylko mgliste wspomnienie z wczesnego dzieciństwa. Brat nowego kolegi, Akihiro, pomaga jej w znalezieniu adresu ojca, który, jak się okazuje, przewodzi tajemniczej sekcie. Zamiast jechać na wakacyjny obóz pływacki, Minami odważy się wyruszyć na spotkanie z Tomomitsu bez wiedzy matki. Przebieg zdarzeń naznaczy nie tylko jej relację z biologicznym opiekunem, ale i z sympatycznym Shoheiem.

W "Letniej opowieści" Okita nie sili się na przesadne komplikowanie fabuły, bo doskonale czuje się i w obrębie kina inicjacyjnego, i w konwencji dramatu rodzinnego. Najpierw sięga po gatunek coming-of-age, by nakreślić jak dojrzewa i ewoluuje więź głównej bohaterki i Shoheia. Nastoletni uczniowie zaczynają od niewinnej znajomości wynikającej ze wspólnych zainteresowań, potem wchodzą w fazę przyjaźni wystawionej niespodziewanie na próbę, by wreszcie odkryć romantyczne uczucie. Reżyser traktuje ich całkiem poważnie, nawet jeśli zauważa na rumieniących się twarzach niezręczność, zawstydzenie i strach przed odsłonięciem nieuświadomionych emocji. Wie, czym są niedole dojrzewania, ale nie demonizuje tego okresu i częściej szuka jasnych stron młodości: beztroski towarzyszącej nadejściu wakacji, optymizmu w starciach z problemami i determinacji w wyznaczaniu swojej przestrzeni gdzieś na uboczu. Bardziej krytycznie spogląda na instytucję rodziny, która w "Letniej opowieści" albo ulega rozpadowi (przypadek z rozstaniem rodziców Minami) albo odrzuca osoby niepasujące do konserwatywnych wzorców (przypadek z odtrąceniem transpłciowego Akihiro przez krewnych).

Przeczytaj całą recenzję Wojciecha Tutaja pod TYM linkiem.



Niech żyje kino! (recenzja filmu "Niech żyje Leonora!", reż. Martika Ramirez Escobar)




Z pozoru Leonora Reyes wygląda na typową, łagodną staruszkę. W rzeczywistości kobieta lubuje się w oglądaniu brutalnych i krwawych filmów akcji, jest nieco oderwana od rzeczywistości i przyprawia swojego syna Rudiego o ciągły ból głowy. Woli zanurzać się w fikcyjnych światach niż twardo stąpać po ziemi, co ściąga na nią niepotrzebne problemy. Niegasnące zamiłowanie bohaterki do kina nie może dziwić – kiedyś pisała i reżyserowała filmy, zyskując wśród filipińskiej widowni pewną sławę. Syn nie podziela zainteresowań wpatrującej się godzinami w ekran matki i po cichu planuje wyjazd, ale wszystko zmienia tragiczny wypadek. W wyniku kłótni lokatorzy jednego z mieszkań wyrzucają przez okno telewizor, który spada na głowę Leonory. Staruszka zapada w śpiączkę, a konkretniej w świadomy sen, w którym staje się bohaterką nieukończonego nigdy filmu. Odtąd fikcja tworzona niejako na naszych oczach i znacznie mniej pociągająca rzeczywistość zaczną się przeplatać i gwałtownie ze sobą rezonować. Autotematyczne i metafilmowe wymiary będą prowadzić wzajemny, ożywiony dialog.

Martika Ramirez Escobar wykazuje się nie lada brawurą i przebojowością, mnożąc fabularne wątki, piętra i znaczenia w pełnometrażowym debiucie. Nie boi się artystycznego ryzyka, rozpoznaje we współczesnym widzu kogoś, kto pojmuje mechanizmy rządzące narracją i śmiało wychodzi poza bezpieczny grunt klasycznych, przezroczystych opowiastek. Co więcej, nie poprzestaje na zabawie w kino i na składaniu hołdu lokalnym filmom klasy B, które darzy (prawie) taką samą miłością jak Leonora. Pod płaszczykiem lekkiej, pełnej ciepłego humoru i elegancko wystylizowanej historii przemyca przystępną, acz głęboką lekcję na temat roli i wpływu X muzy na jednostki poświęcające jej życie. W "Niech żyje Leonora!" kino ma przecież moc unieśmiertelniania ukochanych dla twórców osób, przywoływania duchów przeszłości i naprawiania niedoskonałej, zdeformowanej żałobą rzeczywistości. Jednocześnie dzieło filmowe okazuje się dla głównej bohaterki i jej podobnych naczyniem zalewanym osobistymi traumami, lękami czy winami. Dzięki temu artyści i rzemieślnicy mogą się oczyścić z ciemnej materii gromadzącej się latami w zakamarkach ich duszy i umysłu. Kino daje też ujście fantazjom o uproszczonej wersji świata, w której dobro zawsze triumfuje nad złem i łatwo te dwie siły odróżnić. W wyśnionym, a wcześniej tylko szczątkowo rozpisanym przez Leonorę filmie, muskularny i szlachetny Ronwaldo nie jest zatem wyłącznie wyidealizowaną inkarnacją jej zmarłego syna, ale i ucieleśnieniem cnotliwego herosa, jakiego potrzebuje uciskane, wyniszczone biedą i przestępczością społeczeństwo Filipin. Escobar nienachalnie podsuwa widzom wszystkie wymienione tropy i daje im odpowiednio wybrzmieć, a wychodzi niby od prostej i starej jak kino teorii o podobieństwie snów i filmów.

Reżyserka gładko i błyskotliwie przeskakuje też między rzeczywistością i fikcją, w czym ogromna zasługa precyzyjnego montażu i estetycznej odrębności kolejnych sekwencji. Świat, w którym żyje Leonora i jej rodzina nie wydaje się szczególnie odpychający i szkaradny, ale blednie przy zjawiskowo oświetlonych, celuloidowych kadrach z filmu projektowanego w głowie bohaterki. Z jednej strony przyglądamy się więc temu, co otacza staruszkę – niestabilnej sytuacji finansowej, rozbitym relacjom rodzinnym, napięciom w kontaktach z synem. Z drugiej zaś odkrywamy, jak bujną ma wyobraźnię, gdy śniąc, wymyśla nowe wątki w historii Ronwalda. Na równych prawach korespondują tu ze sobą realizm wypełniający ujęcia z codzienności kobiety oraz pastisz niskobudżetowego kina akcji dominujący w scenach z "filmu w filmie".

 Przeczytaj całą recenzję Wojciecha Tutaja pod TYM linkiem.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones