Recenzja filmu

Niech żyje Leonora! (2022)
Martika Ramirez Escobar
Sheila Francisco

Niech żyje kino!

Martika Ramirez Escobar wykazuje się nie lada brawurą i przebojowością, mnożąc fabularne wątki, piętra i znaczenia w pełnometrażowym debiucie. Nie boi się artystycznego ryzyka, rozpoznaje we
Z pozoru Leonora Reyes wygląda na typową, łagodną staruszkę. W rzeczywistości kobieta lubuje się w oglądaniu brutalnych i krwawych filmów akcji, jest nieco oderwana od rzeczywistości i przyprawia swojego syna Rudiego o ciągły ból głowy. Woli zanurzać się w fikcyjnych światach niż twardo stąpać po ziemi, co ściąga na nią niepotrzebne problemy. Niegasnące zamiłowanie bohaterki do kina nie może dziwić – kiedyś pisała i reżyserowała filmy, zyskując wśród filipińskiej widowni pewną sławę. Syn nie podziela zainteresowań wpatrującej się godzinami w ekran matki i po cichu planuje wyjazd, ale wszystko zmienia tragiczny wypadek. W wyniku kłótni lokatorzy jednego z mieszkań wyrzucają przez okno telewizor, który spada na głowę Leonory. Staruszka zapada w śpiączkę, a konkretniej w świadomy sen, w którym staje się bohaterką nieukończonego nigdy filmu. Odtąd fikcja tworzona niejako na naszych oczach i znacznie mniej pociągająca rzeczywistość zaczną się przeplatać i gwałtownie ze sobą rezonować. Autotematyczne i metafilmowe wymiary będą prowadzić wzajemny, ożywiony dialog.

Martika Ramirez Escobar wykazuje się nie lada brawurą i przebojowością, mnożąc fabularne wątki, piętra i znaczenia w pełnometrażowym debiucie. Nie boi się artystycznego ryzyka, rozpoznaje we współczesnym widzu kogoś, kto pojmuje mechanizmy rządzące narracją i śmiało wychodzi poza bezpieczny grunt klasycznych, przezroczystych opowiastek. Co więcej, nie poprzestaje na zabawie w kino i na składaniu hołdu lokalnym filmom klasy B, które darzy (prawie) taką samą miłością jak Leonora. Pod płaszczykiem lekkiej, pełnej ciepłego humoru i elegancko wystylizowanej historii przemyca przystępną, acz głęboką lekcję na temat roli i wpływu X muzy na jednostki poświęcające jej życie. W "Niech żyje Leonora!" kino ma przecież moc unieśmiertelniania ukochanych dla twórców osób, przywoływania duchów przeszłości i naprawiania niedoskonałej, zdeformowanej żałobą rzeczywistości. Jednocześnie dzieło filmowe okazuje się dla głównej bohaterki i jej podobnych naczyniem zalewanym osobistymi traumami, lękami czy winami. Dzięki temu artyści i rzemieślnicy mogą się oczyścić z ciemnej materii gromadzącej się latami w zakamarkach ich duszy i umysłu. Kino daje też ujście fantazjom o uproszczonej wersji świata, w której dobro zawsze triumfuje nad złem i łatwo te dwie siły odróżnić. W wyśnionym, a wcześniej tylko szczątkowo rozpisanym przez Leonorę filmie, muskularny i szlachetny Ronwaldo nie jest zatem wyłącznie wyidealizowaną inkarnacją jej zmarłego syna, ale i ucieleśnieniem cnotliwego herosa, jakiego potrzebuje uciskane, wyniszczone biedą i przestępczością społeczeństwo Filipin. Escobar nienachalnie podsuwa widzom wszystkie wymienione tropy i daje im odpowiednio wybrzmieć, a wychodzi niby od prostej i starej jak kino teorii o podobieństwie snów i filmów.

Reżyserka gładko i błyskotliwie przeskakuje też między rzeczywistością i fikcją, w czym ogromna zasługa precyzyjnego montażu i estetycznej odrębności kolejnych sekwencji. Świat, w którym żyje Leonora i jej rodzina nie wydaje się szczególnie odpychający i szkaradny, ale blednie przy zjawiskowo oświetlonych, celuloidowych kadrach z filmu projektowanego w głowie bohaterki. Z jednej strony przyglądamy się więc temu, co otacza staruszkę – niestabilnej sytuacji finansowej, rozbitym relacjom rodzinnym, napięciom w kontaktach z synem. Z drugiej zaś odkrywamy, jak bujną ma wyobraźnię, gdy śniąc, wymyśla nowe wątki w historii Ronwalda. Na równych prawach korespondują tu ze sobą realizm wypełniający ujęcia z codzienności kobiety oraz pastisz niskobudżetowego kina akcji dominujący w scenach z "filmu w filmie".

Materializujące się na bieżąco dzieło będące rozwinięciem starego scenariusza Leonory pełni jednak o wiele donioślejszą funkcję niż możemy z początku przypuszczać. Przede wszystkim odsłania bolesne tajemnice z przeszłości bohaterki, a finalnie pozwala Rudiemu spojrzeć na pasję matki z nowej, świeżej perspektywy i zredefiniować raczej negatywny stosunek do niej. "Niech żyje Leonora!" skrywa bowiem w samym rdzeniu opowieści chwytający za serce, ale i niewyzbyty z goryczy dramat o podzielonej, godzącej się ze stratą rodzinie. Kiedy Rudi postanawia zadbać o to, by niezrealizowany projekt jego rodzicielki ujrzał wreszcie światło dziennie, wchodzi w jej buty i przedłuża proces twórczy, pierwszy raz szczerze wspierając bliską osobą. Poznanie prawdy o śmierci brata, rozmowy z ojcem i niepokój o stan zdrowia Leonory, silnie wpływają na dorosłego mężczyznę, który pragnie opuścić rodzinne gniazdo. Dynamika jego pogmatwanej i zwyczajnie trudnej relacji z rodzicami, a szczególnie z pochłoniętą kinem mamą, zmienia się raz na zawsze. Pozornie oczywisty scenariusz rodzinny przybiera niespodziewany obrót, podobnie jak fabuła wyobrażanego przez bohaterkę filmu, w którym ona sama odegra ważniejszą rolę niż mężni, wysportowani protagoniści.

Escobar rozumie Leonorę pewnie lepiej niż ktokolwiek i dlatego na najbardziej pokrzepiający wątek w jej debiucie wyrasta wierne trwanie staruszki przy największej, życiowej pasji. Wbrew opinii krewnych, którzy nie okazują jej wsparcia, wbrew stereotypowym wyobrażeniom o powinnościach pani na emeryturze, wbrew dawno minionej sławie i sprawczości w przemyśle filmowym. Bohaterka w ogóle nie przejmuje się praktycznymi aspektami egzystencji, tylko zatraca się w wyświetlanych na telewizorze obrazach, kibicując ulubionym postaciom i śledząc ekscytujące, krwawe pojedynki idoli z ich niecnymi przeciwnikami. Wprawdzie reżyserka dostrzega w przesadnym oddawaniu się pasji niebezpieczeństwo kompletnej utraty kontaktu ze światem realnym, ale kładzie mocniejszy akcent na tkwiącej w niej motywacji do życia, kreacji lub przełamywania tłamszących nas ograniczeń. Trudno zresztą zamiłowania do tworzenia filmów, mieszania gatunków i rozsadzania konwencji nie przypisać samej Escobar, która, mimo drobnych niedociągnięć, zgrabnie dopina swój karkołomny projekt. Młoda autorka (bo chyba tak wypada już ją nazywać) udowadnia też, że współczesne kino filipińskie, utożsamiane głównie z radykalnym slow cinema spod znaku Lava Diaza i Brillante Mendozy, ma więcej niż jedno oblicze. Z niecierpliwością wyczekuję więc jej następnych artystycznych zrywów.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones