Początkowo film wydawał mi się jakiś niedorobiony, ponieważ brak dłuższego wstępu poza wzmianką o wirusie i Bregnie. Nie wiadomo prawie nic o Monikanach, ale gdyby to potraktować nie jako dopieszczoną do ostatniego szczegółu powieść, tylko właśnie opowiadanie z absolutnym minimum, to całość nabiera rumieńców. Różnie niedomówienia przestają mieć znaczenie, scenografia, broń i wynalazki... Wszystko nabiera charakteru pewnej umowności - bo i nie ma chyba sensu podchodzić do świata przedstawionego jako próby wykombinowania, jakby to mogło być. To raczej taka impresja i zabawa konwencjami. Ta kłująca trawa, czarne oko ze skanerem, dłonie zamiast stóp, schowek w obcasie (no, to akurat się obecnie stosuje), te metalowe kulki, które rozwalają ścianę, wiadomość zakodowana w napoju - to wszystko taka zabawa w fantastykę, oprawa i nie ma się co tego czepiać. Podobnie pusto-betonowe pomieszczenia, które przypominają trochę pokolorowane "Equilibrium".
Co prawda, fabuła odkrywcza nie jest, ale dość zgrabnie poprowadzona. Również postaci nie są może zbyt głębokie, ale to mi tylko przywodzi na myśl stare science-fiction.
Trochę nastawiałem się na epatowanie kusymi, futurystycznymi strojami, ale pomimo iż są obcisłe, to nie ma zbędnej golizny (nie licząc odległego i niewyraźnego ujęcia na leżących w łóżku Aeon i Trevora, jej nie ma). Możliwe, że po oglądanym dzień wcześniej "Heavy Metal 2000" miałem przesunięte standardy, ale nie zmienia to faktu, że ten element jest wyważony.
Uważam "Aeon Flux" za w miarę udaną produkcję. Wielki przebój to nie jest, oczywiście, ale można obejrzeć bez większych szkód, tylko trzeba ten film poczuć i trochę się skupić.