Szkoda, że tak mało znany. Roman Wilhelmi zawsze będzie mi się kojarzył nie z żadną inna rolą, tylko właśnie tą z tego filmu - zagrał tu chyba swoją rolę życia.
Jedynie rozczarowało mnie trochę zakończenie. Ja sobie je jednak tłumaczę tak, że ta końcowa scena z całą rodziną i znajomymi Jana siedzącymi wspólnie przy stole nie jest realna, tylko rozgrywa się w wizjach bohatera, który po pobycie w sanatorium jest na mocnych prochach - stąd wyraz twarzy nie do końca kontaktującego debila... Ale to oczywiście tylko moja interpretacja...