jeśli twoje dziecko najbardziej na świecie kocha filmy, a ty najbardziej na świecie kochasz swoje dziecko, to kup mu cinema speculation - w świątyni, rozdział 06:
But the curse of eighties cinema wasn’t that they wouldn’t let you shoot somebody jerking off to Mario Bava’s Blood and Black Lace. It was that the complex and complicated lead characters of the seventies were the characters that eighties cinema avoided completely. Complex characters aren’t necessarily sympathetic. Interesting people aren’t always likable. But in the Hollywood of the eighties likability was everything. A novel could have a low-down son of a bitch at its center, as long as that low-down son of a bitch was an interesting character.
But not a movie. Not in the eighties.
(..)
As in the fifties, this juvenilization of cinema was a distinctly American problem. Other countries were still making movies for adults. Hong Kong, France, Holland, Japan, and especially England. Alan Clarke’s Made in Britain, Alen Cox’s Sid and Nancy, Stephen Frears’ London Trilogy (My Beautiful Laundrette, Prick Up Your Ears & Sammy and Rosie Get Laid).
All of Almodóvar’s Spanish films and Verhoeven’s Dutch ones.
Every year Nicolas Roeg came out with some crazy movie starring Theresa Russell. Ken Russell still did whatever the fakk he wanted to do, even when he went to America (Crimes of Passion).
Still, discovering a heartless, lethal, uncompromising character like Parker, during that fakking wasteland of a decade, was a breath of much needed foul air.
Coś nam ten Kłentinek bzdury plecie (fakt, że nigdy za nim nie przepadałem). Lata 80. to przecież "Paryż, Teksas" Wendersa, czy "Dawno temu w Ameryce" Leonego; to "Łowca androidów" Scotta, "Złodziej" i "Czerwony smok" Manna, "Żyć i umrzeć w Los Angeles" Friedkina, "Rumble Fish" Coppoli, "Ucieczka z Nowego Jorku" Carpentera, "Drugstore Cowboy" Van Santa, "Robocop" Verhoevena czy choćby "Harry Angel" Parkera. Na takie krzywdzące uproszczenia, że "nie było dojrzałych filmów" nie może być mojej zgody.
spoko, tylko z tego co pamiętam to tam raczej chodziło o generalną tendencję dekady, bez rozdrabniania się na wyjątki które wymieniasz a które można zmultiplikować o całe szeregi kolejnych - to tutaj się raczej wypadnie zgodzić, że lata osiemdziesiąte były trochę sofciarskie i jednowymiarowe..
Ja bym powiedział, że może po prostu trochę niepoważne i nastawione na rozrywkę, ale nadal była to rozrywka na wysokim poziomie. Wspomnianego sofciarstwa i autocenzury w ogóle nie dostrzegam (fakt, wzrok mam słaby), to już bardziej domena kolejnej dekady. Określenie "fakking wasteland" to już w ogóle zahacza dla mnie o lekkie atencjuszostwo, gdy mówimy o latach osiemdziesiątych. No ale tak jak mówisz, pamięć nam figle płata. Zależy, kto się kiedy wychował itp. A tych przykładów faktycznie można by mnożyć (zapomniałem np. o "Blue Velvet").
a skoro Blue Belvet, to i Ucieczka w Noc, i Dzika Namiętność, i Po Godzinach, bo wszystkie te filmy swego czasu żeniono w recenzjach. do tego Marte Zło, które zachwyciło samego stephena kinga (choć po lekturze Dance Makabre też można odnieść wrażenie, że to co najlepsze w kinie już powstało w sezonie 1950-1979). do tego Coś carpentera, Mucha cronenberga, Maniak williama lustiga, jego Brutalny Glina, i tak dalej, i tak dalej.. nie wspominając o skrajnych radykalizmach takich jak na przykład nowojorskie kino transgresji. zawsze jest wątpliwe poddawanie się takiej generalizacji.
Komentarz Kłentinka bardziej pasuje tu do kolejnej dekady. To w latach 90. mieliśmy całą plejadę płaskich, czarno-białych postaci, łzawych happy endów i infantylnych fabułek z morałem ku pokrzepieniu serc: "Skazani na Shawshank", "Zielona mila", "Titanic", "Forrest Gump", "Przebudzenia", "Zapach kobiety", "Filadelfia" i inne koszmarki z Polsatu.
ja sobie to tłumaczę taką z lekka poddziadziałą nostalgią za dekadą formatywną, podobnie jak na przykład wychowani na estetyce lat osiemdziesiątych wypowiadali by się o dziewięćdziesiątych, wychowani na dziewięćdziesiątce o zerowych i tak dalej.. naturalna kolej rzeczy.
Otóż to prawda, tak to chyba jest. Porównując osiemdziesiąte do siedemdziesiątych, to faktycznie było nieco słabiej, ale porównując je do kolejnej dekady, no to kurczę klasyk za klasykiem. Z kolei lata 90. z pewnością są dla kogoś innego czasem klasycznych produkcji, jakich już się teraz nie robi - ktoś tam na pewno z łezką w oku wspomina "Park jurajski", "Gwiezdne wrota", "Dzień niepodległości", "Armageddon" itp.
ja na pewno wspominam, ale też poddajesz się podobnej generalizacji opisując lata dziewięćdziesiąte, a przecież lata dziewięćdziesiąte dały nam Chłopców z Ferajny i Kasyno, Siedem i Fight Club, Milczenie Owiec, Gorączkę, Zagubioną Autostradę, Blair Witch Project, jak również bodaj mój ulubiony rok filmowy w ogóle - rok 1999.
wiadomo dlaczego tarantino przywraca do łask tę dekadę - przywraca, ponieważ w niej debiutuje pamiętnymi scenami takimi jak na przykład obcinanie ucha tudzież wbijanie strzykawki w serce umy thurman.