Różnica między tym odcinkiem a filmami z Connerym (czy choćby pierwszych dwóch z Moorem) jest taka, jak między starą, dobrą trylogią "Star Wars" a nową, plastikową i niezamierzenie śmieszną. To jest dowód na to, że kino dzisiaj nie robi kroku do przodu, a wręcz cofa się i to niebezpiecznie daleko w kierunku kolorowej sieczki, papki dla mas, produktu do handlu a nie dzieła kinematografii. Smutne, że piszę to akurat przy okazji oceny filmu z 007, i bohatera, który swego czasu mocno mnie interesował. Ale prawda jest bolesna i niestety sprawdza się nie tylko w tym przypadku. Kiedyś Bondy stanowiły przyjemną rozrywkę na przyzwoitym poziomie, miały jakiś powiew świeżości i nie były aż tak ogłupiające. Zresztą, co ja będę pisał; jeśli już drogi widzu, chcesz obejrzeć "Die another day" to wiedz, że najlepiej z całości prezentują się kreacje Pierce`a i Halle - ten pierwszy zachował przynajmniej dystans, natomiast ta druga niewątpliwie ma talent i urodę. W tym filmie pokazała to drugie, czyli dobrze podchwyciła intencje twórców - efekciarstwo na pierwszym miejscu.