Eli Roth bawi się klasyką gatunku, wplata wątki z masy kultowych dzieł, dorzuca nieco gore (ale w wyjątkowo uładzonym wydaniu- pod tym względem liczyłem na coś więcej) i miesza wszystko razem, licząc zapewne że wyjdzie z tego niezły horror z przymrużeniem oka. niestety, spudłował...
najgorszy w tym filmie jest typowo przygłupiasty amerykańskie humor, nie ma w sumie mowy o napieciu czy grozie. zaczyna się nawet nieżle, ale im dalej tym bardziej widać , że twórcy nie mieli za bardzo koncepcji na całość. nie wiedzieli chyba czy pójść bardziej w stronę błazenady czy poszerzyć poważne wątki. są nawet próby pokazania ludzkich zachowań w obliczu zagrożenia i rozpad więzi międzyludzkich, ale zaznaczone zostały nieśmiało, a końcówka galopuje już w stronę czystego absurdu. jest kilka fajnych momentów: plucie krwią przez jednego z bohaterów na imprezowiczów z lasuczy zachowania miejscowych wieśniaków, ale poza tym film jest za bardzo nieskładny i chaotyczny. rozbawiło mnie finałowe odwołanie do "night of the living dead"- szeryf i jego ludzie palą zwłoki zarażonych, po czym jego zastępca stwierdza:"jest chyba jeszcze jeden w piwnicy" <lol> to im rzeczywiście wyszło. ale tak poza tym to liczyłem na coś znacznie lepszego.